CIEPŁO I RADOŚNIE

Dwa wieczory pod egidą Akademii Muzycznej im. K. Pendereckiego w Krakowie. Pierwszy w sobotę, w ramach 50-lecia Katedry Kameralistyki, był jubileuszem Renaty Żełobowskiej-Orzechowskiej. Znana krakowska pianistka, kameralistka z którą w ostatnich dziesiątkach lat grał i śpiewał chyba każdy krakowski (i nie tylko) artysta, obchodziła 40-lecie pracy artystycznej. Swój jubileusz święciła oczywiście muzyką. Z Mateuszem Kurcabem wykonała Sonatę D-dur na cztery ręce KV 381 Mozarta, z Marią Sławek – Sonatę Es-dur op. 12 nr 3 na skrzypce i fortepian Beethovena, z Mariuszem Pędziałkiem – Suitę na obój i fortepian Kisielewskiego, z Moniką Korybalska – Siete canciones populares Españolas Manuela de Falli. Ale oprócz pięknie prezentowanej muzyki w czasie tego koncertu ważna była też atmosfera pełna ciepła i wdzięczności kierowanej do Jubilatki przez tłumnie zgromadzoną publiczność. Bo Renacie Żełobowskiej-Orzechowskiej krakowska kultura zawdzięcza wiele. Nie wiem czy jest w naszym mieście druga pianistka która z takim entuzjazmem przyjmowałaby propozycje grania, często bez honorarium, i z taką pasją i powagą podchodziła do każdego muzycznego zadania. To m.in. podkreślał też krótki filmowy portret artystki przygotowany przez prof. Małgorzatę Janicką-Słysz prowadzącą sobotni wieczór. A dodać jeszcze trzeba, że z takim samym zaangażowaniem Renata Żełobowska-Orzechowska podchodzi do pracy pedagogicznej na uczelni.
Sobotni wieczór przybliżył też zapomnianego kompozytora jakim był Stefan Kisielewski. Pamiętamy go jako wspaniałego publicystę. Warto wrócić do jego muzyki, szczególnie kameralnej.
W niedzielę, tym razem w filharmonicznej sali, panowała również wysoka temperatura emocjonalna i było równie radośnie. Orkiestra Symfoniczna Akademii Muzycznej koncertowała pod dyrekcją pracującego z nią na co dzień Rafała Jacka Delekty. Studencka orkiestra zawsze gra z zapałem przynależnym młodości. Tym razem ten zapał wynikał również z prezentowanego repertuaru. Słuchaliśmy bowiem sztandarowych utworów George’a Gershwina: Błękitnej rapsodii i Amerykanina w Paryżu, oraz Koncertu na flet, trio jazzowe i orkiestrę Wojciecha Kostrzewy, młodego kompozytora, aranżera i perkusisty. W swoim koncercie, w którym partię solową grał interesująco Łukasz Jankowski a trio jazzowe tworzyli: Szymon Wojnarowicz – fortepian, Jan Kusek – gitara basowa i Piotr Przewoźniak – perkusja, połączył elementy jazzu i klasyki orkiestrowej świetnie panując nad formą i treścią muzycznej materii.
Już w tym utworze otwierającym niedzielny wieczór czuło się, że młodzi muzycy pod batutą swego szefa grają po prostu z radością, ale jej apogeum poznaliśmy w utworach Gershwina. To nic, że glissando klarnetowe otwierające Rapsodię nie w pełni się udało. Przyznam, że po Alojzym Thomysie i Lesławie Licu, legendarnych klarnecistach Filharmonii Krakowskiej, rzadko udawało mi się słyszeć pięknie zagrane to solo, które jest wyzwaniem dla każdego klarnecisty. Jest psychicznym obciążeniem porównywalnym z solem waltorniowym w finale Koncertu f-moll Chopina. Każdy słuchacz podświadomie czeka: będzie kiks, czy nie będzie? A więc pomińmy to niedzielne solo. Całość Rapsodii porywała wyczuciem swingu, zróżnicowaniem dynamicznym i ciekawą narracją. Wielka w tym zasługa grającego partię fortepianu Marka Szlezera, który oprócz elementu czysto wirtuozowskiego podkreślił bogactwo nastrojów zawartych w muzyce Gershwina. A Amerykanin w Paryżu pod batutą Rafała Jacka Delekty i w wykonaniu młodych muzyków po prostu porywał. Radość muzykowania pozwoliła im w pełni sprostać wcale niełatwemu zadaniu.

2 Komentarze

  1. Pani Anno, serdecznie dziękuję za piękne słowa i przede wszystkim za obecność na tak ważnym dla mnie , jubileuszowym wieczorze! W dzisiejszej zalewającej nas bylejakości Pani wiedza i profesjonalizm jako recenzenta muzycznego są nie do przecenienia! Dziękuję🌹

  2. Szanowna Pani, krytyka i opinie są jak najbardziej wskazane, jednak chciałabym podkreślić, że fragment dotyczący wstępu do „Błękitnej Rapsodii” jest totalną bzdurą. Chyba nieuważnie Pani słuchała. Dawno nie było tak dokładnego wykonania, ‚bez kiksu’ jak w niedzielny wieczór w Filharmonii Krakowskiej.

Skomentuj Martyna Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*