Owacją na stojąco zakończył się wczoraj w sali Filharmonii koncert Stuttgarter Kammerorchester pod dyrekcją Jurka Dybała. I była to owacja ze wszech miar zasłużona. Siedemnaścioro artystów pokazało najwyższą klasę. Takiego bogactwa barw, sposobów artykulacji dźwięku który chwilami zdawał się wykraczać poza zwyczajowe możliwości instrumentów smyczkowych, takich niuansów dynamicznych, takiej spoistości i idealnego współbrzmienia, takiej jedności w muzycznym oddechu nie słyszeliśmy dawno w filharmonicznej sali. Ale to wszystko było tylko środkami do tworzenia wspaniałych kreacji artystycznych.
Ten muzyczny wieczór rozpoczął się „Elegią na smyczki” Valentina Silvestrowa, ukraińskiego kompozytora starszego pokolenia. To wspaniała muzyka, niejednoznaczna, jakby wywołująca z pamięci słyszane z oddali frazy i motywy, o świetnym przebiegu dramatycznym, trzymająca w napięciu od pierwszych dźwięków po ostatnie. A może to Stuttgartczycy nadali jej tak wysoką temperaturę emocjonalną? Bo podobnie było przez cały czas koncertu.
Koncert Stuttgarter Kammerorchester był prologiem tegorocznej edycji festiwalu „Szymanowski / Polska/ Świat. W programie znalazł się więc utwór patrona festiwalu. Tym razem był to II Kwartet smyczkowy w opracowaniu na orkiestrę smyczkową Richarda Tognettiego. Słuchając zapominało się o kwartetowym, a więc kameralnym pochodzeniu słuchanej muzyki. Transkrypcja Richarda Tognettiego wspaniale tę kameralność połączyła z pełnią brzmienia, nadając motywom Szymanowskiego nową jakość i znaczenie.
Poruszająca była Sinfonietta nr 3 Krzysztofa Pendereckiego. To dokonane przez kompozytora przełożenie na orkiestrę smyczkową jego Kwartetu smyczkowego „Kartki z nienapisanego dziennika”. Ten kwartet który powstał przed piętnastoma laty (prawykonanie odbyło się w 75. urodziny Krzysztofa Pendereckiego), to chyba najbardziej osobisty, intymny utwór kompozytora. Odnaleźć w nim można echa jego własnych utworów i ślady muzyki która odcisnęła na nim swe piętno. Jego przełożenie na orkiestrę smyczkową podkreśliło olbrzymi ładunek emocji, jaką kompozytor zawarł w swym utworze. Długa i doskonała cisza, jaka zapanowała w filharmonicznej sali po ostatniej nucie dowiodła, że nie tylko ja miałam wczoraj uczucie obecności ducha Pendereckiego wśród nas.
A po przerwie zabrzmiała Symfonia na smyczki op. 111 Johannesa Brahmsa czyli dokonane przez Stuttgarter Kammerorchester opracowanie na orkiestrę Brahmsowskiego Kwintetu smyczkowego G-dur. Gdy słuchałam tej mistrzowskiej muzyki w mistrzowskim wykonaniu przyszedł mi na pamięć cytat z Ludwika Erhardta, który o muzyce Brahmsa pisał iż „jest w niej ciepło i łagodne światło popołudniowego słońca nad łąkami, jest cichy szum wiatru w drzewach i kształty obłoków (…), jest świadomość, że każda z tych rzeczy ma swe piękno i wagę, będąc równocześnie cząstką wielkiego wspaniałego świata”.
Jeśli wczorajszy koncert traktować jako prolog rozpoczynającego się oficjalnie w przyszłym tygodniu sezonu artystycznego Filharmonii, to ta zapowiedź obiecuje melomanom wiele dobrego.
Dodaj komentarz