Od pierwszego pojawienia się Saschy Goetzela na estradzie naszej Filharmonii jestem admiratorką jego sztuki muzycznej. Z radością powitałam więc wiadomość, że artysta został I dyrygentem filharmonicznych zespołów. W piątek po raz pierwszy stanął przed orkiestrą w tej nowej roli. I potwierdził wcześniejsze moje doznania. Wiedeńczyk wykształcony w swym rodzinnym mieście i w Stanach Zjednoczonych obdarzony jest charyzmą pozwalającą mu nawiązywać świetny kontakt zarówno z muzykami jak i z publicznością. Dzięki temu orkiestra w piątek należycie reagowała na każdy jego gest, dodać trzeba – wyrazisty a zarazem oszczędny. Sascha Goetzel świetnie buduje dramaturgię wykonywanych utworów, pięknie prowadzi narrację muzyczną, wydobywa z zespołu całą bogatą paletę barw. Mogliśmy się o tym przekonać słuchając m.in. w Uwertury E-dur op. 12 Karola Szymanowskiego. Niedawno grali ją filharmonicy z Ołomuńca i podobała mi się jej interpretacja. Ale tym razem muzyka Szymanowskiego była jeszcze bardziej kolorowa i bardziej przejrzysta choć należycie dramatyczna i pełna emocji. Podobno Sascha Goetzel po raz pierwszy dyrygował tym utworem, ale utrafił w sedno. Prawdziwym popisem dyrygenta i orkiestry była Suita z opery „Kawaler srebrnej róży” Richarda Straussa. Dyrygent ukazał całe mistrzostwo kompozytorskie Straussa, pozwolił słuchaczom cieszyć się muzyką skrzącą się blaskiem, uwodzącą lekkością i dowcipem. Filharmoniczna orkiestra pod batutą swego I dyrygenta wzniosła się na wyżyny artyzmu. Widać było, że wspólne muzykowanie sprawia im po prostu radość. To była prawdziwa kreacja artystyczna.
Przed niecałym miesiącem słuchaliśmy V Koncertu fortepianowego Es-dur Ludwiga van Beethovena. Z towarzyszeniem Orkiestry Akademii Beethovenowskiej pod dyrekcją Stefana Sandersa partię solową grała Maxime Snaterse. Pisałam wówczas o różnicy spojrzeń na interpretację beethovenowskiego dzieła, o niespójności brzmienia pianistki i orkiestry. Tym razem napisać mogę że dawno nie słyszałam takiej jedności w myśleniu o utworze i takiej wspólnoty w realizacji partytury. A przecież współpracować z Federikiem Colli, trzydziestosześcioletnim włoskim artystą po raz pierwszy bawiącym w Krakowie, z pewnością nie było łatwo, bo to pianista bardzo wyrazisty, zdecydowanie realizujący swoją wizję Koncertu Es-dur. Wychowanek m.in. mediolańskiego konserwatorium i salzburskiego Mozarteum, zwycięzca m.in. prestiżowego konkursu pianistycznego w Leeds, porywał energią, wręcz pasją, urzekał perlistym dźwiękiem i poetycznością zarazem. Takiej pełnej napięcia tajemniczości jaką artyści stworzyli w Adagio un poco mosso chyba dotąd nie słyszałam. Na bis artysta zaprezentował Mozartowskie wariacje „Ah, vous dirai-je, Maman” i było to prawdziwe cacko muzyczne!
Dodaj komentarz