Sto pięćdziesiąt lat temu odbyła się premiera oratorium „Chrystus” Ferenca Liszta. Potężne dzieło angażujące pięcioro solistów, chór mieszany, orkiestrę i organy nie zyskało szerokiej popularności. Nie pamiętam by w całości było prezentowane w ostatnich dziesięcioleciach w Krakowie. Ja wczoraj usłyszałam je po raz pierwszy.
Trwające przeszło trzy godziny oratorium poprowadził Alexander Humala. Przy organach zasiadł Michał Białko, partie solowe śpiewali świetnie do nich dobrami głosowo: Natalia Rubiś – sopran, Małgorzata Pańko-Edery – alt, Pavel Petrov – tenor, Mariusz Godlewski – baryton i Robert Gierlach – bas. Filharmoniczny chór przygotował Piotr Piwko.
Treść oratorium skupia się na węzłowych momentach życia Chrystusa zebranych w trzech częściach dzieła. Pierwsza część – Oratorium na Boże Narodzenie – opowiada o narodzinach, obwieszczeniu pasterzom dobrej nowiny przez anioły i pokłonie Trzech Króli. Druga część – Po Objawieniu – to osiem błogosławieństw, założenie Kościoła, uspokojenie burzy na jeziorze Genezaret i triumfalny wjazd do Jerozolimy. Część trzecia – Pasja i Zmartwychwstanie – obejmuje modlitwę w Ogrojcu, sekwencję Stabat Mater i Zmartwychwstanie.
W umuzycznienie biblijnej opowieści Liszt włożył cały swój kunszt kompozytorski, cały talent i uczucie. Mimo to trudno mówić o spoistości dzieła. Obok wspaniałych kart partytury, potężnych, przepojonych emocją muzycznych fresków, pojawiają się muzyczne dłużyzny i banały, choć – być może – w czasach Liszta nie byłyby tak oceniane. Poruszające są „Błogosławieństwa” z solową partią barytonu (przejmująca interpretacja Mariusza Godlewskiego) napisane zresztą kilka lat wcześniej i potem włączone do oratorium, wstrząsająca jest sekwencja „Stabat Mater” będąca właściwie potężną kantatą w wykonaniu całego muzycznego aparatu. Ta dramatyczna sekwencja ma swe ciekawe przeciwieństwo w pierwszej części dzieła w postaci seraficznego opracowania nieco zmodyfikowanego tekstu opowiadającego o szczęśliwej Matce patrzącej na nowo narodzonego Syna – „Stabat Mater speciosa”. Iście haendlowski jest potężny finał. Wspomniane „banały” pojawiają się przede wszystkim w orkiestrze spełniającej ważne zadanie w oratorium. Jej obszerne partie są jakby programowymi poematami symfonicznymi ilustrującymi wydarzenia biblijne. A z nich najciekawszy muzycznie był obraz opowiadający o pokłonie Trzech Króli.
Alexander Humala, który pierwszy raz mierzył się z potężnym dziełem, dołożył wszelkich starań by wydobyć walory Lisztowskiego oratorium. To samo powiedzieć można o wszystkich wykonawcach „Chrystusa”. Dzięki nim można było wysłuchać z zainteresowaniem tak pokaźnej porcji muzyki. I choć chwilami czuło się niepewność debiutantów, to przecież całość została w piątek nagrodzona zasłużenie owacją na stojąco.
Dodaj komentarz