MOZART, BEETHOVEN, MENDELSSOHN

W piątek 15 listopada abonamentowy koncert Filharmonii Krakowskiej poprowadziła Karen Kamensek, amerykańska dyrygentka o słoweńskich korzeniach. Maestra, laureatka Grammy współpracująca ze słynnymi zespołami, rozpoczęła wieczór Uwerturą do „Don Giovanniego” Mozarta, zakończyła IV Symfonią „Włoską” Feliksa Mendelssohna. Towarzyszyła też Aleksandrze Świgut w IV Koncercie fortepianowym G-dur Beethovena.
Karen Kamensek nie posługuje się batutą. Ma gest wyraźny i precyzyjny, w jej pracy z orkiestrą czuje się olbrzymie doświadczenie i wielką wrażliwość muzyczną. Pod taką ręką gra się bezpiecznie. Nic więc dziwnego, że filharmoniczni artyści urzekali i w Mozarcie i w Mendelssohnie wdziękiem, lekkością i werwą. Szczególnie podobała mi się Symfonia A-dur Mendelssohna z pięknie prowadzoną narracją pierwszej części, z powagą (na szczęście nie żałobną, co się czasem zdarza) części drugiej, z tanecznym Menuetem i szaleńczym finałowym Saltarello. Drobne uchybienia rytmiczne tu i ówdzie nie zniweczyły klarownego obrazu całości.
Po raz drugi słuchałam Aleksandry Świgut w Beethovenie (w tym sezonie grała Koncert B-dur z Sinfoniettą Cracovią) i po raz drugi nie mogę zgodzić się z jej odczytywaniem Mistrza z Bonn. Dla mnie istotą muzyki Beethovena jest podskórna energia którą czuję w jego muzyce. Nie da się jej zastąpić pośpiechem i egzaltacją. I choć Karen Kamensek czyniła wszystko by partię orkiestry dostosować do omdlewających pian solistki, to przecież z dramatycznego dialogu w drugiej części Koncertu G-dur niewiele się ostało. Cóż, nadajemy z Aleksandrą Świgut na innych falach. Uznaję jej talent, jej sztukę, podobało mi się jedno z preludiów Rachmaninowa zagrane na bis, nastrojowe, poświęcone pamięci zmarłego niedawno Janusza Olejniczaka. Ale z takim Beethovenem nie mogę się zgodzić.

1 Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*