Tegoroczna edycja Festiwalu 4 Tradycji zakończyła się koncertem muzyki polskiej. W miniony piątek Sebastian Perłowski poprowadził utwory Stanisława Moniuszki, Władysława Żeleńskiego, Zygmunta Noskowskiego, Mieczysława Karłowicza i Joanny Wnuk-Nazarowej. Wymieniam w porządku chronologicznym, bo to było ponad sto sześćdziesiąt lat muzyki polskiej, od Uwertury, Tańców góralskich i Mazura z powstałej w 1857 Moniuszkowskiej „Halki” po napisane 5 lat temu Prélude et Grande Fuge „La Catastrophe” krakowskiej kompozytorki.
Sztukę dyrygencką Sebastiana Perłowskiego cechują energia i dbałość o szczegóły. Moniuszko pod jego batutą zabrzmiał inaczej niż w kanale operowym. Słuchając można było podziwiać warsztat kompozytorski ojca polskiej opery i jego inwencję w wykorzystywaniu barw orkiestry. No i wreszcie docenić twórcę, który mimo pozornego uznawania jego zasług wciąż traktowany jest po macoszemu. Ale taki to już los naszych dziewiętnastowiecznych kompozytorów. Z wielu powodów nie znając w pełni ich dorobku nauczyliśmy się jednocześnie ich deprecjonować. Dopiero w ostatnich latach coś zaczyna się w tej kwestii zmieniać, także dzięki Sebastianowi Perłowskiemu, który szczególną uwagą darzy tę właśnie epokę. Nic więc dziwnego, że kolejnym punktem programu piątkowego koncertu był prezentowany chyba po raz pierwszy na krakowskiej estradzie Romans op. 40 na wiolonczelę i orkiestrę Władysława Żeleńskiego. Partię solową grał ładnym dźwiękiem, z dużą wrażliwością muzyczną Michał Dąbek, na co dzień muzyk Filharmonii. To interesujący, dobrze napisany utwór (m.in. ciekawe dialogi solowej
wiolonczeli z instrumentami orkiestry), co podkreśliła trafna interpretacja. I tylko zastanawiać się można dlaczego nie jest szerzej znany?
Częściej rozbrzmiewa w naszych salach koncertowych „Step” Zygmunta Noskowskiego, jeden z pierwszych polskich poematów symfonicznych. Coraz częściej też nasi dyrygenci sięgają po poematy symfoniczne Mieczysława Karłowicza. W piątek Sebastian Perłowski poprowadził jego „Powracające fale”.
Dyrygowanie tak zróżnicowanym repertuarem wymaga od dyrygenta niebywałej giętkości emocjonalnej. Sebastian Perłowski sprostał zadaniu. Malował dźwiękiem piękne obrazy szerokiego i bujnego stepu będącego miejscem licznych walk, ale i spokojnego życia. Umiejętnie zbudował też skomplikowaną dramaturgię poematu Karłowicza z potężnymi wzlotami emocji i z cichą beznadzieją zmarnowanego życia.
Najciekawszym fragmentem tego swoistego przeglądu polskiej muzyki było krakowskie prawykonanie utworu Joanny Wnuk-Nazarowej. Artystka, z wykształcenia kompozytorka, wiele lat ponad kompozycję przedkładała prace organizatorską (dyrektor Filharmonii Krakowskiej, minister kultury, wieloletni dyrektor NOSPR). Dopiero po przejściu na emeryturę zajęła się na poważnie twórczością i coraz to zadziwia siłą talentu i wyobraźni oraz świetnym warsztatem. Podobnie było w piątek.
Prélude et Grande Fuge „La Catastrophe” napisane współczesnym ale komunikatywnym językiem muzycznym „oddaje niepokój naszych czasów i grozę kataklizmów XXI wieku”. W opozycji do ostrych brzmień orkiestry rozbrzmiewał „anielski” sopran chłopięcy (Tadeusz Cepuch), który z towarzyszeniem harfy haczykowej śpiewał psalm Claude’a Goudimela zamordowanego w czasie Nocy św. Bartłomieja. To zestawienie rozjaśniające „mrok” było prawdziwie poruszające, a całość utworu Joanny Wnuk-Nazarowej pozostaje w pamięci.
Dodaj komentarz