KOMPOZYTOR NIEZNANY

Człek uczy się przez całe życie. Mimo dziesiątków lat tkwienia w muzyce wczoraj po raz pierwszy usłyszałam dzieło Michele Carafy. Jedna z jego trzydziestu oper została zaprezentowana w wersji koncertowej w filharmonicznej sali w ramach tegorocznej edycji Royal Opera Festival. Przyjaciel Carafy, Gioacchino Rossini, zwykł mawiać, że nieszczęściem Michele jest fakt, iż żyje w tym samym czasie co on. Rzeczywiście, choć Carafa cieszył się za życia sporą popularnością (prezentowany wczoraj „Masaniello” wystawiony został po premierze ponad sto trzydzieści razy), niknął w cieniu nie tylko przyjaciela ale i innych twórców. A po śmierci zniknął zupełnie. Czy słusznie?
„Masaniello” napisany został do libretta opartego na powieści hrabiego Amédée de Pastoret opisującej powstanie ludu Neapolu przeciw Hiszpanom w 1647 roku. To samo wydarzenie stało się kanwą libretta „Niemej z Portici” Aubera, której premiera odbyła się kilka miesięcy po „Masaniellu” i która ostatecznie przypieczętowała klęskę opery Carafy. Po wczorajszym koncercie sądzę, że to nie muzyka była przyczyną wycofania „Masaniella” ze scenicznego obiegu. Auber miał po prostu lepszych librecistów którzy dali mu do ręki prawdziwy dramat. Librecistom Carafy zabrakło nerwu scenicznego, choć jest w tej operze kilka momentów prawdziwie dramatycznych, co kompozytor skwapliwie wykorzystał pisząc muzykę barwną, dobrze charakteryzującą przeżycia bohaterów. Ale całość ujmuje przede wszystkim melodyjnością. A ponieważ głównym bohaterem opery jest lud Neapolu, nie brakuje w niej tanecznych rytmów, a obok kunsztownych arii belcantowych znajdujemy proste niemal piosenki.
Wszystko to wczoraj pięknie wydobył z partytury Nicola Pascoli prowadzący koncert – spektakl z chórem i orkiestrą Filharmonii Krakowskiej oraz gronem solistów. W partii tytułowej usłyszeliśmy Merta Süngü. Kilka dni temu turecki artysta w repertuarze rossiniowskim wydawał się dziwnie skrępowany. Tym razem śpiewał z dużą swobodą, ze zróznicowaną emocją i ekspresją. Stworzył ciekawą postać trybuna ludowego, którego uzyskana pozycja zaczyna przerastać. W pozostałych rolach partnerowali mu: Catherine Trottman jako jego żona Leona, Juan José Medina – Matteo, Nathanael Tavernier – Ruffino, Luis Magallanes – Torrellas / Calatravio, Vamilla Carol Farias – Thérésia, Francesco Bossi – Gubernator / Giacomo i Massimo Frigato – Pedro / Poliszynel. Podobnie jak w czasie prezentacji „Włoszki w Algierze” mieliśmy kontakt ze śpiewakami dobrze znającymi styl belcanto. A przy tym w większości dysponowali oni pięknymi głosami. Z chęcią usłyszałabym ponownie obie panie, poznanego w czasie prezentacji wspomnianej „Włoszki” Francesca Bossiego i basa wcielającego się w Ruffina.
W „Masaniellu” ważną rolę odgrywa lud Neapolu. Filharmoniczny chór przygotowany przez Piotra Piwko dobrze wywiązał się z odpowiedzialnego zadania. Także orkiestra pod batutą włoskiego dyrygenta miała należytą lekkość i bogatą gamę kolorów. Festiwal z muzyką nieobecną na co dzień w filharmonicznym repertuarze, z dyrygentami i solistami dla których jest ona „chlebem powszednim” jest pouczający dla naszych filharmoników. Jego organizatorom należą się podziękowania.
A na marginesie… Wieża Eiffla została wybudowana w 1889 roku z okazji wystawy światowej zorganizowanej w setną rocznicę wybuchu rewolucji francuskiej. Koncerty zespołów „karafonów” i „saksonów” nie mogły więc ściągać pod nią tysięcy słuchaczy przeszło czterdzieści lat wcześniej. Warto sprawdzać daty.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*