„Mesjasz” Haendla zawsze przyciąga komplet słuchaczy do sal koncertowych. Oratorium jest tak doskonałe w treści i formie, że trudno zepsuć jego prezentację. Muzyka Haendla zawsze zwycięża i trudno sobie wyobrazić, by po ostatnim „Amen” nie rozległ się gromki aplauz często przeradzający się w owację na stojąco. Tak właśnie było w piątek w sali Filharmonii gdy „Mesjasza” poprowadził z filharmonicznymi zespołami włoski dyrygent Alessandro Cadario.
Życiorys artysty zamieszczony w drukowanym programie koncertu wskazuje, że główną jego domeną jest opera. Współpracuje z najpoważniejszymi scenami nie tylko włoskimi. Muzyczne „theatrum” jest mu więc bliskie, a Haendel był twórcą par excellence teatralnym nie tylko w swych dziełach scenicznych lecz także w oratoriach. Wykorzystując wszelkie chwyty retoryczne wspaniale budował dramatyzm scen opisywanych w librettach. Alessandro Cadario w swej interpretacji, zachowując wszelkie prawidła stylistyczne, tworzył więc szlachetny muzyczny teatr. Można by dyskutować o niektórych tempach, o stosowanych przeciwstawnych dynamikach, ale miały one swe uzasadnienie właśnie w tekście i ilustrującej go muzyce. A artyści Filharmonii – orkiestra i chór (przygotowanie Piotr Piwko) – dobrze realizowali zamierzenia dyrygenta. Także w partiach solowych wystąpili artyści związani z Filharmonią, członkowie filharmonicznego chóru: Karolina Pawula-Szponder, Yana Hurtova, Bartłomiej Chorąży i Paweł Szarpak.
Słuchając piątkowego „Mesjasza” rozmyślałam nad tym jak wiele zmieniło się w filharmonicznym wykonawstwie. Pamiętam interpretacje barokowych wokalno-instrumentalnych dzieł utrzymane w romantycznej estetyce. Gdy rozpowszechniło się historyczne wykonawstwo, pojawiły się głosy zakazujące wręcz dużym zespołom filharmonicznym zajmowania się muzyką dawnych wieków. I rzeczywiście, przez pewien czas trudno było znaleźć w filharmonicznym repertuarze tego typu dzieła. W piątek okazało się, że historyczne praktyki wykonawcze stały się już własnością ogółu instrumentalistów i wokalistów. Sposób frazowania, gatunek dźwięku (choć na współczesnych instrumentach), umiejętność „zdobienia” partii solowych, wszystko to w piątek było bez zarzutu. Cieszy też, że w filharmonicznym chórze mamy tak ładne głosy jakie zaprezentowali soliści. Ten „Mesjasz” mógł trafić do serc słuchaczy, choć ja osobiście wolę nieco obiektywniejsze podejście do haendlowskiej muzyki.
Nieco zdumiał mnie drukowany program koncertu, w którym nie zabrakło składu orkiestry i chóru, oraz omówienia dzieła, ale jednocześnie ograniczono się jedynie do podania tytułu utworu, bez incipitów poszczególnych jego składowych a nawet bez zaznaczenia przerwy pomiędzy częściami oratorium. Nieco zdezorientowało to słuchaczy. Na próżno szukałam też w wykazie wykonawców nazwisk dwóch artystów mających bardzo odpowiedzialne zadanie: klawesynisty i organisty realizujących basso continuo a więc dających podstawę całemu utworowi. Uzupełniam więc ten brak. Przy klawesynie zasiadł mistrz w tej dziedzinie prof. Marek Toporowski. Na pozytywie grał dr Artur Szczerbinin również specjalizujący się w wykonawstwie muzyki dawnej.
Dodaj komentarz