W sobotę 8 czerwca Filharmonia im. K. Szymanowskiego w Krakowie oficjalnie zakończyła 79. sezon artystyczny. Oficjalnie, bo już w najbliższy piątek tradycyjnie krakowscy filharmonicy towarzyszyć będą hiszpańskim solistom w zarzueli „Luisa Fernanda” Torroby, a tydzień później rozpoczyna się, także z udziałem filharmonicznych artystów, Royal Opera Festival. Tak więc do prawdziwego urlopu droga jeszcze daleka.
Ten 79. sezon artystyczny był udany. Po sobotnim koncercie na ręce dyr. Tadeusza Prendoty składałam podziękowania dla kierownictwa i zespołów filharmonicznych za wiele artystycznych wzruszeń. Jeszcze ciekawiej zapowiada się przyszły, jubileuszowy sezon. Filharmonia Krakowska święcić będzie osiemdziesięciolecie. Ten jubileusz obchodzić będziemy z radością, ale też nutką smutku. Bo instytucja dobrze służy polskiej kulturze, co zawsze podkreślają władze wszelkich szczebli. Ale za słownym uznaniem nie idzie to, co dla Filharmonii najważniejsze. Jedna z czołowych polskich instytucji muzycznych wciąż jest bez własnej siedziby. Ileż to razy przez te osiemdziesiąt lat słyszeliśmy że ta siedziba jest już tuż, tuż, na wyciągnięcie ręki. I zawsze brakowało tej odrobiny dobrej woli by ten ostatni krok uczynić, by w mieście kultury, w województwie turystyką (również muzyczną) stojącym, wybudować wreszcie gmach Filharmonii. Dlaczego tak jest, nie wiem. Ale to się musi wreszcie skończyć. Tego oczekują nie tylko artyści Filharmonii, lecz też my, melomani wypełniający co tydzień salę przy ul. Zwierzynieckiej którą krakowska kuria użycza muzyce. Jak długo jeszcze?
Mówił o tym przed sobotnim koncertem dyr. Mateusz Prendota. Zwrócił też uwagę na paralelę pomiędzy proszącymi o właściwe warunki do uprawiania swej sztuki artystami i bohaterami dzieła, które zamknęło filharmoniczny sezon. W sobotę zabrzmiał bowiem „Eliasz” Feliksa Mendelssohna. Monumentalne dzieło poprowadził z dużym nerwem dramatycznym Alexander Humala. Wspaniale brzmiący chór przygotował Piotr Piwko. Główne partie solowe śpiewali: Francesca Pusceddu – sopran, Ewa Biegas – alt, Adam Sobierajski – tenor i Bernhard Hansky – baryton, a także sopran chłopięcy – Tadeusz Cepuch. Najpoważniejsze zadanie miał Bernard Hansky wcielający się w tytułowego, gwałtownego proroka. Spełnił je po prostu wspaniale. Pięknie brzmiał alt Ewy Biegas. Coraz częściej widzimy na estradzie Filharmonii Adama Sobierajskiego dotąd znanego głównie z operowej sceny. Myślę, że to cenna zmiana w jego artystycznym życiu i dla poszerzenia jego emplois i dla satysfakcji naszej, melomanów. Włoska sopranistka w swe recytatywy i arie wkładała wiele emocji, ale wolałabym głos o mniej ostrym brzmieniu.
Mendelssohn w swej partyturze przewidział ośmioro solistów. Niewielkie rozmiarami partie śpiewali w sobotę artyści filharmonicznego chóru: obdarzona głosem o wyjątkowo pięknej barwie Magdalena Drozd oraz Klaudia Czyszczoń – soprany, Joanna Święszk-Przeliorz i Aleksandra Kalicka – alty, Sławomir Biernat i Tomasz Guliński – tenory, Patryk Wyborski i Marcin Wróbel – basy. Cieszy, że w filharmonicznym chórze są tak wyborne głosy. Dzięki wysiłkowi wszystkich wykonawców (przy organach zasiadł Michał Białko) otrzymaliśmy interpretację poruszającą, pięknie wieńczącą filharmoniczny sezon.
A wspomniana paralela? W oratorium Mendelssohna Izraelici gnębieni suszą za odstępstwo od Jahwe na rzecz Baala wznoszą modły do jednego i drugiego, mając nadzieję, że wreszcie któryś z nich ich wysłucha. „Wysłuchaj nas” błagają. My też przez te 79 lat błagamy wszelkie władze o własny dom dla filharmonicznych zespołów. Izraelici w końcu otrzymują deszcz. A my?
Dodaj komentarz