W sobotę 31 sierpnia koncertem orkiestry Filharmonii zakończył się 49. Międzynarodowy Festiwal „Muzyka w Starym Krakowie”. Od lat rozlegają się głosy podważające zasadność organizowania imprezy ale tegoroczna jej edycja udowodniła że jest ona bardzo potrzebna. Świadczyła o tym najlepiej frekwencja na koncertach. Prawie wszystkie w których uczestniczyłam (a wysłuchałam niemal kompletu) odbywały się w szczelnie wypełnionych wnętrzach, a wśród publiczności znaczną jej część stanowili zagraniczni turyści. To ważne w chwili gdy szuka się sposobu na uwolnienie Krakowa od hord szukających od Wawelem jedynie alkoholowych doznań. Nieprawdą jest że bez nich krakowska turystyka padnie. Hotelarzom i restauratorom pomogą imprezy kulturalne takie jak „Muzyka w Starym Krakowie”.
Nie mogłam niestety być na piątkowym koncercie Elżbiety Stefańskiej i Mariko Kato-Shioy’i na krużgankach klasztoru oo. franciszkanów, który został uznany za jedną z najważniejszych imprez festiwalowych. Znaczącym był także wcześniejszy, czwartkowy koncert zespołu Triplum w Bazylice na Skałce. Czterej śpiewacy: Piotr Piwko, Piotr Windak, Maciej Michalik i Michał Zarzycki zaprezentowali Mszę „Te Deum laudamus” Krzysztofa Borka, jednego z pierwszych prepozytów katedralnej kapeli Rorantystów. Części mszalne dzielili śpiewami chorałowymi oraz odpowiednio dobranymi utworami Cypriana Bazylika, Wacława z Szamotuł, Jakuba Lubelczyka, Jerzego Libana oraz kompozycjami anonimowymi. Stworzyli w ten sposób spójną całość o ciekawej dramaturgii i zróżnicowanym nastroju. A udana interpretacja pozwoliła cieszyć się muzycznym bogactwem szesnastowiecznej polskiej muzyki.
W sobotę finałowy koncert festiwalu poprowadził Alexander Humala. Rozpoczął Oktetem na instrumenty dęte Igora Strawińskiego, dziełem neoklasycznym, pełnym muzycznego dowcipu, trudnym dla wykonawców choćby ze względu na częste zmiany metrum. Podziwiając utwór Strawińskiego odczuwałam jednak pewien niedosyt wynikający z braku – chwilami – właśnie idealnej precyzji koniecznej dla oddania uroku tej muzyki.
30 września bieżącego roku Krzysztof Jakowicz kończy 85 lat. Jest chyba jedynym skrzypkiem który w tym wieku jeszcze koncertuje. A jak gra, mogliśmy się przekonać w sobotę słuchając w jego wykonaniu Koncertu A-dur KV 219 Mozarta. W kontakcie z Krzysztofem Jakowiczem na estradzie urzeka przede wszystkim jego radość muzykowania. Nikt tak jak on nie cieszy się muzyką i ta radość udziela się słuchaczom. A poza tym niezmiennie urzeka jego wrażliwość muzyczna. Jeśli dodać do tego precyzję intonacji to powiedzieć można, że jest to swoisty fenomen muzyczny. Oczywiście w zestawieniu z brzmieniem orkiestry, która pod batutą Alexandra Humali partnerowała artyście, chwilami brzmienie skrzypiec w I części Koncertu mogło wydawać się zbyt nikłe, ale nie umniejszało to w niczym dobrego wyrazu całości dzieła. A kto odczuwał niedosyt, mógł zachwycić się brzmieniem skrzypiec w zagranym na bis Largu z jednej z Fantazji Telemanna poświęconym zmarłemu niedawno Jackowi Berwaldtowi. A temperamentem porywał artysta w również zagranych na bis dwóch ludowych miniaturach Panajota (Pancza) Bojadżijewa.
W drugiej części wieczoru zabrzmiała IV Symfonia Johannesa Brahmsa. Alexander Humala poprowadził dzieło z dużą ekspresją i z dobrym wyczuciem niełatwej dramaturgii utworu. Z każdą kolejną częścią Symfonii e-moll wykonanie wciągało słuchacza w jedyną w swoim rodzaju gęstą aurę emocjonalną muzyki Brahmsa. Finałowa passacaglia była ukoronowaniem tej interesującej interpretacji i zarazem pięknym akcentem końcowym całego festiwalu.
Dodaj komentarz