W rocznicę napaści Rosji na Ukrainę w sali Filharmonii zabrzmiał hymn ukraiński. Krakowscy filharmonicy nim właśnie rozpoczęli koncert poświęcony pamięci ofiar toczącej się za naszą wschodnią granicą wojny. A potem Łukasz Borowicz poprowadził program poważny, głęboko związany z kondycją ludzką na tym łez padole. Rozpoczął wieczór Preludium i sceną śmierci Isoldy z „Tristana i Isoldy” Wagnera w jej instrumentalnej wersji.
Łukasz Borowicz świetnie współpracuje z orkiestrą, bo to czołówka polskich dyrygentów. Każda jego prezentacja jest przemyślana, konsekwentnie przeprowadzona i spontaniczna zarazem. Podobnie było wczoraj z interpretacją muzyki Wagnera. Poszczególne kulminacje należycie prowadziły do końcowego rozpłynięcia się głównej bohaterki dzieła w miłości i śmierci zarazem. Być może nastrój tego dnia nie pozwolił mi się jednak w pełni zidentyfikować z tą muzyczną apoteozą najwyższych uczuć, a może i w samej interpretacji zabrakło nieco mistycyzmu, który jest w tej muzyce niezbędny.
Znacznie bardziej poruszające było dla mnie prawykonanie „Psalmu V” Romana Palestra w jego oryginalnej wersji. Tomy można by pisać o niesłusznej nieobecności muzyki tego kompozytora na naszych estradach, a przecież – co słychać za każdym razem, gdy pojawi się na koncercie czasem jakiś jego utwór – jego twórczość doskonale uzupełnia historię rozwoju naszej muzyki w XX wieku. „Psalm V” zajmuje w tej twórczości miejsce szczególne, bo to jeden z pierwszych, a zarazem jeden z ostatnich utworów Palestra. Był jego pracą dyplomową w 1931 roku, po przeszło pół wieku kompozytor powrócił do niego i znacznie przeredagował na rok przed śmiercią. W tej wersji jesienią ubiegłego roku zaprezentowała go Orkiestra Akademii Beethovenowskiej z chórami Polskiego Radia i Opery Śląskiej oraz Mariuszem Godlewskim w partii solowej. On także wystąpił wczoraj, gdy Łukasz Borowicz powrócił do wersji pierwotnej dzieła. Poważna, gęsta muzyka, z oryginalnymi (jak na czas powstania) harmoniami doskonale współgrała z siedemnastowiecznym tekstem Wespazjana Kochowskiego będącym skierowanym do Boga błaganiem człowieka o pomoc w ciężkiej życiowej drodze. Partia solowa wymagająca od wykonawcy zmysłu dramatycznego, dużego wolumenu i rozpiętości skali głosu znalazła w Mariuszu Godlewskim interpretatora wręcz idealnego.
W drugiej części wieczoru usłyszeliśmy utwór o równie poważnej tematyce, ale utrzymany w kompletnie innej estetyce. „Stabat Mater” Poulenca powstałe w połowie ubiegłego stulecia ujmuje barwnością, przejrzystością, wyrafinowaną prostotą, niemal wdziękiem i tak też wczoraj zabrzmiało. Niewielką rozmiarami, ale znacząca partię solową śpiewała Urška Arlič Gololičič. Nie wiem tylko, czy właściwe było umieszczenie artystki w tyle estrady. Wolałabym słyszeć ją bardziej na pierwszym planie.
Dodaj komentarz