Instytut Pamięci Narodowej, a ściślej – jego działające od roku Biuro Wydarzeń Kulturalnych – jest organizatorem festiwalu „Sztuka źle obecna”. W siedmiu miastach Polski odbywają się prezentacje muzyki, której twórcy po II wojnie światowej bądź to znaleźli się na emigracji, bądź to żyjąc w kraju ze względów politycznych nie mieli należytego pola działania, stąd ich twórczość jest ogółowi melomanów nieznana lub zbyt rzadko w stosunku do swej wartości pojawia się na naszych estradach. Festiwal rozpoczął się 15 kwietnia we Wrocławiu, potem były koncerty w Nysie i Warszawie. Przed nami koncerty w Gdańsku, Jeleniej Górze i Łodzi. Wczoraj w sali Filharmonii odbył się koncert krakowski. W ramach festiwalu prezentowane są utwory Stefana Behra, Tadeusza Zygfryda Kasserna, Stefana Kisielewskiego, Szymona Laksa, Miłosza Magina, Zygmunta Mycielskiego, Romana Padlewskiego, Andrzeja Panufnika, Romana Palestra, Romana Ryterbanda, Antoniego Szałowskiego i Mieczysława Wajnberga. A program obejmuje rozmaite gatunki muzyczne, od piuosenek dla dzieci poprzez utwory chóralne, solowe, kameralne po muzykę symfoniczną. Koncertom w Krakowie, Warszawie i Łodzi towarzyszy wystawa dzieł związanego z Krakowem Adama Stalony-Dobrzańskiego (1904 – 1985), wybitnego twórcy monumentalnej sztuki sakralnej, przede wszystkim witraży i polichromii, zatytułowana „Światłości promieniste”. Prace artysty zaprezentowane w Sali Złotej Filharmonii Krakowskiej rzeczywiście wydają się przesycone światłem, także duchowym. Artysta wychowany w dwóch obrządkach – katolickim i prawosławnym – w niezwykły bowiem sposób połączył zdobycze sztuki sakralnej Zachodu z mistyką obrządku wschodniego. Wczoraj sztuka Adama Stalony-Dobrzańskiego stała się także tematem ciekawych organowych improwizacji przedstawionych przez Michała Markuszewskiego z warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego. W sali Filharmonii Krakowskiej zabrzmiały także utwory Palestra, Kasserna i Romana Ryterbranda. Z tej trójki dotąd znałam tylko kilka utworów Palestra, czytałam o Kassernie który, podobnie jak Palester, w 1948 roku pozostał na Zachodzie i osiadł w Nowym Jorku. Roman Ryterband był mi do wczoraj kompletnie obcy. Urodzonego w Łodzi, gruntownie wykształconego muzycznie (kompozytor, pianista i dyrygent), wybuch II wojny światowej zastał w Paryżu. Pochodzenia żydowskiego, podobnie jak pozostali wczoraj prezentowani kompozytorzy, przedostał się do Szwajcarii, potem do Kanady, by ostatecznie osiąść w Stanach Zjednoczonych, w których udało mu się znaleźć dobre miejsce w tamtejszym życiu muzycznym. Wczoraj usłyszeliśmy jego „Psalm 27” (Pan moją światłością) na chór i organy napisany w 1977 roku interesującym językiem harmonicznym. Śpiewał go Chór Politechniki Warszawskiej, zespół amatorski, ale prezentujący wysoki poziom, często koncertujący, wielokrotnie nagradzany na krajowych i międzynarodowych konkursach. W jego wykonaniu, pod dyrekcją Dariusza Zimnickiego, usłyszeliśmy także fragmenty ascetycznej „Missa brevis” Palestra z 1951 roku i neoklasyczne „Cztery motety kopernikańskie” Kasserna z roku 1937. Takie zestawienie ukazało nie tylko różne podejście do wykorzystania głosu ludzkiego prezentowanych twórców, ale i ich wyborny warsztat kompozytorski. Najradykalniejszy okazał się Roman Palester w kantacie „Wisła” napisanej do fragmentów tekstu Stefana Żeromskiego, a wykonanej po przerwie przez recytatora Krzysztofa Wolnego, Chór Filharmonii Krakowskiej i filharmonicznych instrumentalistów pod dyrekcją Anastasji Vrublevskiej. Palester kilkakrotnie przerabiał swe dzieło, my usłyszeliśmy wczoraj jego pierwotną wersję pochodzącą z 1948 roku. Zaskakuje tu nie tylko niespotykany, jak na owe czasy, zestaw instrumentalny (cztery rogi, harfa, dwa fortepiany i perkusja), ale i sposób wykorzystania chóru. Okazuje się, że zastosowanie – obok śpiewu – skandowania, krzyku, szeptu itp. to nie wynalazek Krzysztofa Pendereckiego, ale że te środki z powodzeniem wykorzystywane były już wcześniej. A prawdziwie poruszający był idealny związek muzyki z klimatem recytowanego tekstu.
Chyba po raz pierwszy relacjonując koncert tak się rozpisałam, ale ten wczorajszy wieczór, a i cały festiwal zasługują na uwagę. W historii naszej muzyki jest wciąż wiele białych plam i każde ich zapełnianie jest godne pochwały i szacunku.
Dodaj komentarz