Wczorajszy koncert w Filharmonii Krakowskiej poprowadził Szymon Morus. Przyznam się, nie pamiętam jego występu sprzed kilku lat. Wczoraj z satysfakcją słuchałam orkiestry pod jego batutą, bo kierował nią z wielką wrażliwością, pewnie realizując swoje koncepcje artystyczne. A te były ciekawe.
Próżno teraz szukać w zamieszczanych w filharmonicznych programach biografiach daty urodzin artystów. A dla mnie to wciąż ważne, czy słucham debiutanta czy też kogoś, kto z racji wieku powinien być już dojrzałym artystą, szczególnie wtedy, gdy stykam się z nim po raz pierwszy. Czego innego bowiem oczekuję od debiutanta, a inaczej oceniam bywalca koncertowych estrad. Doszukałam się więc daty urodzin Szymona Morusa i wiem, że nie przekroczył jeszcze czterdziestki. Wykształcił się i działa owocnie głównie na północy Polski. Dobrze że zawitał na południe. Mam nadzieję, że będzie to czynił częściej, bo to dyrygent z charyzmą.
Wczoraj rozpoczął wieczór powstałymi przed sześćdziesięcioma laty „Trzema utworami w dawnym stylu” Henryka Mikołaja Góreckiego nadając znanej kompozycji nowe oblicze. Nieco inaczej niż dotąd było to praktykowane zbudował przebieg dramatyczny prostych na pozór fraz, pięknie gospodarował czasem, co w przypadku Góreckiego ma znaczenie szczególne. Widać też było, że jego porozumienie z orkiestrą jest bez zarzutu.
Ten dobry kontakt artystów zaowocował wspaniałą interpretacją Wariacji Enigma op. 36 Edwarda Elgara. Szymon Morus podkreślił wszystkie walory kompozycji angielskiego mistrza: bogactwo koloru i dynamiki, zmienność nastrojów od powagi po wręcz figlarność, ciekawą harmonikę i melodyczną urodę. A orkiestra pod jego batutą grała prawdziwie szlachetnym dźwiękiem.
Pomiędzy tymi dwoma orkiestralnymi utworami znalazła się Symfonia koncertująca Es-dur na skrzypce, altówkę i orkiestrą KV 364 Wolfganga Amadeusa Mozarta. W partiach solowych wystąpili Mariusz Patyra i Katarzyna Budnik, a więc czołówka polskich instrumentalistów, których rozwój i dojrzewanie obserwowałam od początku ich karier i których wysoko cenię. Symfonia koncertująca jest moim ulubionym utworem i właściwie najbardziej na nią wczoraj czekałam. Ale tym razem nieco się zawiodłam. Owszem, podziwu godne było muzyczne partnerstwo wszystkich wykonawców, ale wolę Mozarta bardziej klasycznego. Andante z Symfonii koncertującej jest samo w sobie cudownie romantyczne, nie ma potrzeby dokładania mu jeszcze muzycznych ”ochów” i „achów”. Ktoś określił wczorajszą interpretację Symfonii KV 364 mianem „histerycznej”. Nie jestem aż tak surowa, ale przez to „słodzenie” stała się nieco banalna.
Dodaj komentarz