Nareszcie poczułam się na koncercie tak jak przed laty, przed pandemią. Na sali i na estradzie, wśród licznej publiczności i równie licznego grona wykonawców jedyna w swoim rodzaju atmosfera podwyższonej emocjonalności. To zasługa zarówno programu jak i jakości jego prezentacji. Ale po kolei…
Wczoraj Filharmonia im. K. Szymanowskiego zainaugurowała 78. sezon artystyczny muzyką przede wszystkim swojego patrona. Było to piękne nawiązanie do tradycji (ustanowionej bodaj przez Jerzego Katlewicza, a w minionych latach zarzuconej), właśnie takiego rozpoczynania sezonu koncertowego. Prezentacja dzieł Szymanowskiego była też uczczeniem 140. rocznicy jego urodzin przypadającej 3 października. Wreszcie koncert inauguracyjny był też finałem tegorocznej edycji zainicjowanego przez Bogdana Toszę festiwalu Szymanowski / Polska / Świat.
Nim jednak zabrzmiała muzyka Karola z Atmy, Alexander Humala, szef artystyczny naszych filharmoników, poprowadził Kadisz Krzysztofa Pendereckiego. Nie pamiętam, kiedy i czy w Krakowie słuchaliśmy tego utworu napisanego w 2009 roku na rocznicę likwidacji łódzkiego getta, a to jeden z najbardziej poruszających dzieł Mistrza.
Kadisz to modlitwa żałobna. Krzysztof Penderecki wykorzystał w swym utworze i dziecięcą poezję powstałą w getcie, i cytaty biblijne, i oryginalne teksty kadiszu. Oprawił je muzyką oszczędną, o nasyconej emocji, z odwołaniami do oryginalnych śpiewów modlitewnych judaizmu. Rozpisał ją na sopran, tenor, chór męski i orkiestrę oraz recytatora. Wczoraj prawdziwie wstrząsająco interpretowali Kadisz Iwona Hossa – sopran, Gerard Edery – tenor, Sławomir Holland – recytator oraz filharmoniczne zespoły pod batutą Alexandra Humali, który należycie wydobył śmiertelną powagę Kadiszu, ale też nadzieję, którą zawsze przesycona jest muzyka Krzysztofa Pendereckiego.
W drugiej części wieczoru dyrygent udowodnił, jak bliska jest mu emocjonalność muzyki Karola Szymanowskiego. Najpierw partnerował w I Koncercie skrzypcowym Jakubowi Jakowiczowi, który partii solowej utworu nadał nieco inną, niż znaną nam dotychczas ekspresję. Nie zmienił poetyckiej aury I Koncertu skrzypcowego, ale zarazem podkreślił olbrzymią, momentami nawet barbarzyńską witalność muzyki Szymanowskiego. W tę wizję wspaniale wpisał się dyrygent z orkiestrą. Wczoraj muzyka Szymanowskiego bez reszty zapanowała nad publicznością. Takiej ciszy, jaka towarzyszyła cadenzy skrzypiec nie słyszałam od lat w filharmonicznej sali. To było po prostu absolutne zauroczenie!
Podobna aura panowała w trakcie prezentacji III Symfonii „Pieśni o nocy”, w której partię solową pięknie interpretował Andrzej Lampert. Znów wykonawcy (orkiestra i chór przygotowany przez Piotra Piwko) i publiczność byli jednością w przeżywaniu piękna, a to się rzadko zdarza. Mam nadzieję, że ta udana inauguracja będzie miała swą kontynuację w trakcie sezonu.
W poprzednich sezonach też je inaugurowano utworami Karola Szymanowskiego, choć spuścizna symfoniczna tego kompozytora nie jest znów tak obszerna. Na przykład poprzedni dyrektor artystyczny Charles Olivieri Munroe poprowadził na otwarcie sezonu „Harnasie”. Pamiętam, bo na konferencji prasowej zapytałem się, czy był w Tatrach? Był.
Miałaś rację, Aniu. Sprawdziłem. Po „Harnasiach” na początek sdzonu 2016/17, przy okazji kolejnych inauguracji p. Munroe nie sięgał już po Szymanowskiego.