Sascha Goetzel jest w Krakowie dyrygentem znanym i wyczekiwanym przez melomanów. Nic więc dziwnego że w piątek w sali Filharmonii było pełno. Ale też austriacki dyrygent zaprezentował bardzo ciekawy i spójny program, zestawił utwory Mozarta, Mendelssohna i Mahlera, czyli muzykę różnych epok i różnych stylistyk, a mimo to stanowiącą pewną ciągłość. Rozpoczął wieczór I Symfonią Es-dur na dwa oboje, dwa rogi i smyczki napisaną w Londynie przez ośmioletniego Mozarta. Ten wczesny, niewielki utwór, mimo wyraźnych wpływów ówczesnych autorytetów muzycznych, prezentuje w zalążku wszelkie cechy późniejszych dzieł Wolfganga Amadeusza, a więc przejrzystość, elegancję, dobre wyważenie użytych środków muzycznych, śpiewność i powagę środkowej, wolnej części i pewną zadzierżystość energicznego finału. Potem usłyszeliśmy „Pieśni bez słów” Mendelssohna przeznaczonych pierwotnie na fortepian w transkrypcji na obój i smyczki dokonanej przez współczesnego niemieckiego oboistę, kompozytora i aranżera Andreasa N. Tarkmanna. Z kilkudziesięciu miniatur fortepianowych Tarkmann wybrał siedem. Mamy tu i słynną „Pieśń weneckiego gondoliera” i również znaną „Kołysankę”, ale też utwory mniej popularne. W całości powstał cykl bardzo zróżnicowany melodycznie, harmonicznie i emocjonalnie, od niemal tanecznej lekkości po poważną zadumę. Partię solową grał Arkadiusz Krupa, prawdziwy mistrz gry na oboju. Ileż było w jego interpretacjach barw, zmienności emocji i ekspresji, niemal wiedeńskiego wdzięku! A zagrany na bis utwór Nicoli Porpory (nie usłyszałam tytułu) utrzymany w tempie Adagio zachwycał urodą brzmienia i pięknem wymodelowania każdego muzycznego niuansu.
Andreas N. Tarkmann dokonując transkrypcji miniatur Mendelssohna był w miarę wierny oryginałowi. Zachował ich romantyczny charakter, ale nieco zagęścił harmonię i fakturę poszczególnych utworów. Dzięki temu cykl „Pieśni” był swego rodzaju pomostem pomiędzy Mozartem i innym, późniejszym o blisko sto lat, wiedeńczykiem – Gustawem Mahlerem. W drugiej części wieczoru Sascha Goetzel poprowadził jego IV Symfonię. Stworzył w niej prawdziwą kreację artystyczną. Jego Mahler był nieco inny niż ten, do którego przywykliśmy, bardziej „wiedeński”, chwilami mozartowsko zwiewnie lekki, wręcz rozkołysany dzięki licznym zmianom temp i zawieszeń muzycznego toku. Jednocześnie nic nie stracił jednak ze swej powagi, dramatu, grozy, przerażenia śmiercią. Wszak ta symfonia Mahlera opowiada o śmierci i zaświatach. I nim w finale zarysuje się nam obraz „niebiańskiego życia” wędrujemy do niego w swoistym „danse macabre”. Sascha Goetzel wraz z filharmoniczną orkiestrą i obdarzoną pięknym sopranem Aleksandrą Blanik, która w finale interpretowała tekst z „Das Knaben Wunderhorn”, sugestywnie poprowadził słuchaczy trudną ale jakże piękną drogą wyznaczoną przez kompozytora.
Dodaj komentarz