Przyznam się, że szłam wczoraj na koncert do Filharmonii z pewną obawą. Tydzień temu byliśmy świadkami rewelacyjnych interpretacji stworzonych przez Antoniego Wita i filharmoniczną orkiestrę która wzniosła się na rzadko osiągane wyżyny. Miałam świadomość, że nie da się z taką pasją i uwagą, z takim zaangażowaniem grać co tydzień. I rzeczywiście. Wczorajszy wieczór był ciekawy, nasza orkiestra potrafi utrzymać wysoki standard, ale tej temperatury emocjonalnej, tego napięcia już nie było, a co za tym idzie, nie wszystko było idealne, choć program, jaki poprowadził amerykański dyrygent Erik Nielssen, cieszył uszy i serca melomanów. Wieczór rozpoczęła Uwertura do „Wolnego strzelca” Carla Marii von Webera, potem słuchaliśmy Koncertu potrójnego op. 56 Ludwiga van Beethovena, a po przerwie zabrzmiała II Symfonia D-dur op. 73 Johannesa Brahmsa.
Erik Nielsen (chyba po raz pierwszy w Krakowie) to dyrygent sprawny, wrażliwy, rozpoczął Uwerturę Webera pięknie, ze skupieniem obiecującym tajemniczą atmosferę dzieła. Niestety, potem jakoś tego skupienia zabrakło, podobnie jak elegancji brzmienia przynależnej muzyce wczesnego romantyka.
Znacznie lepiej zabrzmiał Koncert potrójny Beethovena. Miał należytą energię w I części, pięknie wyśpiewaną część środkową i lekkość oraz wirtuozerię w finale. Tego Koncertu słuchało się z radością. No bo jak się nie cieszyć, kiedy na estradzie pięknie muzykują polscy artyści. Partie solowe grali: Wojciech Niedziółka – skrzypce, Michał Balas – wiolonczela i Michał Francuz – fortepian. Skrzypek i wiolonczelista jeszcze studiują, Niedziółka w Łodzi, Balas w Bazylei, ale obaj mają już pokaźny dorobek konkursowy i koncertowy. Michała Niedziółkę słyszałam już wielokrotnie, więc wiedziałam, że wiele mogę się spodziewać. Kiedy ostatni raz słuchałam Michała Balasa, krakowianina, był jeszcze utalentowanym dzieckiem. Teraz spotkałam wrażliwego artystę i wirtuoza. Wspólnie porywali młodzieńczą żarliwością, pięknym dźwiękiem, doskonałym współdziałaniem z pianistą i orkiestrą. Trudność Koncertu potrójnego polega na tym, że trzeba być jednocześnie i solistą-wirtuozem i czujnym kameralistą. Trzech artystów tę trudność pięknie pokonało, choć oczekiwałabym nieco bogatszego i bardziej zniuansowanego dźwięku fortepianu. Za to zagrane na bis Adagio z Tria B-dur op. 11 Beethovena (pierwotnie na klarnet, wiolonczelę i fortepian) było przykładem wspaniałej kameralistyki.
II Symfonia Brahmsa zawsze daje wiele satysfakcji słuchaczom, bo to muzyka prawdzie pisana sercem. Wczorajsza prezentacja przyniosła wiele wzruszeń, bo Eric Nielssen poprowadził dzieło niemieckiego mistrza z dbałością o muzyczne niuanse, a artyści orkiestry starali się spełniać jego zamierzenia. Zabrakło mi jednak wyraźnej dramaturgii I części Symfonii.
Dodaj komentarz