PORY ROKU

Tydzień pod znakiem „Pór Roku”. Najpierw 13 maja w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej nestorzy polskiej wiolinistyki Krzysztof Jakowicz i Konstanty Andrzej Kulka wraz z Kwintetem Śląskich Kameralistów grają koncerty Antonia Vivaldiego, potem na jubileuszu Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach słucham dekonstrukcji tychże koncertów mającej nas ostrzec przed demolowaniem przez nas świata – pisałam już o tym szerzej – wreszcie w minioną sobotę w sali Filharmonii Krakowskiej jej zespoły i soliści pod batutą Łukasza Borowicza prezentują „Pory roku” Josepha Haydna. A na zewnątrz cudowna wiosna, taka jaką starali się zobrazować muzyką i geniusz baroku i osiemdziesiąt lat później także geniusz klasycyzmu.
Dawno nie słuchałam oratorium Haydna. Pod batutą Łukasza Borowicza rozpoczęło się potężnie i niemal groźnie, jak zimowe zawieje pierzchające przed nadchodzącą wiosną. A potem dyrygent z orkiestrą i chórem (przygotowanie Piotr Piwko) obrazował różne sytuacje o których śpiewali soliści. A soliści byli bardzo dobrzy. Prym wiodła obdarzona pięknym sopranem Johanna Winkel jako Hanna, ale jej partnerzy nie byli gorsi. Aleksander Kunach – tenor – jako Łukasz, i Robert Gierlach – bas – jako stary wieśniak Szymon, z wielkim zaangażowaniem opowiadali o urokach i troskach wiejskiego bytowania w zmieniającym się roku i czekającym nas wszystkich schyłku życia który będzie czasem podsumowań naszych postępków.
Tym razem tłumaczenia tekstu oratorium nie zamieszczono w drukowanym programie, ale wyświetlano na ekranie (tylko dlaczego białe na kremowym tle? Nie dla wszystkich taki tekst był czytelny). Pozwoliło to śledzić związek tekstu z muzyką i podziwiać nieprzebraną inwencję Haydna w malowaniu np. wschodu słońca, pędu jelenia, pluskających się ryb, trudu wędrowca brnącego przez śnieg itp., itd. A dyrygent prowadząc dzieło bardzo starannie i wartko jednocześnie jeszcze te wszystkie „smaczki” podkreślał. W sobotę słuchając „Pór roku” miałam wrażenie, że nie tylko sprawiają one radość melomanom, ale że i wszyscy obecni na estradzie swe niełatwe partie wykonują z przyjemnością. I to jest wielka zasługa „Papy” Haydna który o orkiestrze i głosach ludzkich wiedział wszystko i potrafił je właściwie wykorzystywać w tworzeniu wspaniałej, wciąż żywej muzyki. Kiedy wreszcie pierwszy z klasyków wiedeńskich doczeka się pełnego uznania?

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*