MESJASZ

Ciekawie było obserwować wczoraj przed Filharmonią tłum dzierżący w dłoniach certyfikaty szczepień. Okazuje się, że miłośnicy muzyki, a może szerzej – ci którym potrzebna jest kultura – są zaszczepieni. Czy ktoś z tzw. decydentów to zauważa?
Ale ważniejszy jest powód dla którego ten tłum chciał wejść w podwoje głównej krakowskiej instytucji muzycznej. Oto Capella Cracoviensis wraz z kameralnym chórem Filharmonii Krakowskiej i solistami prezentowała w niedzielę „Mesjasza” Haendla. Dyrygował Jan Tomasz Adamus.
„Mesjasz” to jedno z tych dzieł które zawsze mnie ciekawi. Znam je niemal na pamięć, ale wciąż słucham z przyjemnością. Podobnie było i wczoraj, choć nie ze wszystkim co zaproponował dyrygent mogę się zgodzić. Jan Tomasz Adamus „Mesjasza” prowadził zapewne już co najmniej kilkadziesiąt razy. Tak wielokrotne sięganie po tę samą partyturę z pewnością sprawia że chciałoby się odczytać ją na nowo, nieco inaczej niż dotychczas. Pamiętam sprzed kilku lat „Mesjasza” pod batutą Adamusa po prostu zachwycającego. Tym razem nie rozumiałam pośpiechu w I części dzieła. Nie mówię o wykonywaniu „attaca” poszczególnych partii solowymi i chórów (to nie było złe), ale o tempach które solistom nie pozwalały wyśpiewać wszystkich biegników a słuchaczom oddychać muzyką. A „Pifa”, będąca przecież sicilianą z rytmem trójdzielnym, tym razem dyrygowana na cztery czwarte była dla mnie zupełnym nieporozumieniem.
Na szczęście w kolejnych częściach dzieła nie brakło już spokoju i oddechu. Dla mnie najważniejszy w Mesjaszu” jest zawsze chór. Dwadzieścia dwoje artystów filharmonicznego chóru (przygotowanie Piotr Piwko) wywiązało się ze swego zadania bardzo dobrze. Nic więc dziwnego, że „Alleluja” zabrzmiało raz jeszcze na bis.
Z wykonawców partii solowych w pełni podobał mi się jedynie bas Peter Harvey, świetny i muzycznie i wokalnie. Ciekawostką był Samuel Mariño, Wenezuelczyk śpiewający z wrażliwością naturalnym sopranem (podobno jego głos nie uległ mutacji), ale czasem gubiący końcówki biegników. Zarówno Yana Hurtova – alt jak i James Geer – tenor byli nierówni: mieli chwilami kłopoty z intonacją, ale i potrafili swymi interpretacjami poruszyć.
Mimo tych uchybień muzyka wczoraj zwyciężyła.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*