Teatr im. J. Słowackiego to dla krakowskiej kultury miejsce szczególne, ale do celów koncertowych nie bardo się nadaje, zwłaszcza wtedy, kiedy na scenie pomieścić trzeba orkiestrę symfoniczną, chór i solistów. A tak było wczoraj, gdy w Teatrze, pod dyrekcją Sándora Gyüdi, koncertowały: Segedyńska Orkiestra Symfoniczna, Chór Viktora Vaszy, Tmea Zita Somogyvári – sopran i Tamás Altorjay – bas. Koncert był hołdem złożonym przez Węgrów ofiarom zbrodni katyńskiej, a głównym punktem jego programu było „Requiem katyńskie” skomponowane w 2015 roku przez Lászlo Király’a, który zresztą obecny był na sali. Ten muzyczny wieczór zorganizował Konsulat Generalny Węgier w Krakowie przy współpracy Fundacji im. Wacława Felczaka w Budapeszcie i Fundacji im. Bálinta Balassiego w Krakowie. Patronat honorowy nad koncertem objęły władze samorządowe Województwa Małopolskiego.
Uczczenie ofiar Katynia nie było owocem jedynie przyjaznych stosunków pomiędzy Węgrami i Polską. Zadziałały tu także historie jednostkowe. Przed koncertem przypomniano np. postać Emánuela Korompay’a, Węgra, który ożeniony z Polką, po 1918 roku osiedlił się w naszym kraju, wybrał polskie obywatelstwo, tłumaczył polską literaturę na węgierski, był twórcą pierwszego słownika polsko-węgierskiego. Był także kapitanem Wojska Polskiego. Wraz z innymi wojskowymi znalazł się w Starobielsku. Zginął w Charkowie w kwietniu 1940 roku. Jego żona i córki w Warszawie brały czynny udział w konspiracji antyniemieckiej i zostały zamęczone przez okupanta. Z czterech jego córek ocalała tylko jedna. W warszawskiej Świątyni Opatrzności Bożej, w Panteonie Wielkich Polaków widnieje tablica upamiętniająca rodzinę Korompay’ów. Ale wróćmy do muzyki.
„Requiem katyńskie” poprzedzone zostało wczoraj II Symfonią „Elegijną” Zygmunta Noskowskiego. Dzieło twórcy, którego wysoko cenił np. Ferenc Liszt, a który u nas został niesłusznie niemal zapomniany i dopiero w ostatnich latach dociera do świadomości melomanów, w wykonaniu Segedyńskiej Orkiestry Symfonicznej zaliczanej do czołowych zespołów symfonicznych Węgier, pod batutą Sándora Gyüdi ukazało w pełni swą wartość.
Niestety, nie w pełni mogłam ocenić „Requiem katyńskie” właśnie ze względu na akustykę miejsca. Chór stojący dość nisko, w głębi sceny, za orkiestrą w dużej mierze był dla mnie zbyt mało słyszalny. Z wielkim trudem mogłam się dosłuchać tekstu. A on ma w dziele Lászla Kiráaly’a znaczenie szczególne. Kompozytor posłużył się bowiem – oprócz wybranych fragmentów tekstów mszy żałobnej – specjalnie napisanymi w tym celu wierszami Zoltána Polnera i fragmentami „Bema pamięci żałobnego rapsodu” Cypriana Kamila Norwida. Ale to, co udało mi się wczoraj w sali teatru im. J. Słowackiego wysłyszeć, było poruszające. „Requiem katyńskie” napisane jest nowoczesnym ale zarazem przystępnym językiem, w którym znaleźć można odniesienia do Orffa i do Bartoka, z wielkim nerwem dramatycznym, z ciekawym wykorzystaniem głosów ludzkich i barw orkiestralnych. Jakże chciałabym usłyszeć to dzieło w normalnej sali koncertowej. Z pewnością wrażenie byłoby jeszcze większe.
Marzyłoby się także dostać do ręki – jak to zwykle bywa przy prezentacjach nieznanych dzieł oratoryjnych – pełne tłumaczenie tekstu. Z dramatyzmu przekazu obdarzonych ładnymi głosami solistów mogłam się bowiem jedynie domyślać sensu węgierskich wierszy, a chciałabym po prostu wiedzieć, o czym śpiewają.
Dodaj komentarz