ROMEO I JULIA

Wczorajszy koncert w Filharmonii Krakowskiej miał charakter oficjalny. Organizowany wspólnie z Konsulatem Generalnym Francji w Krakowie miał uczcić przejęcie przez Francję prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Wieczór rozpoczął się więc okolicznościowymi przemówieniami, a potem zabrzmiała muzyka, oczywiście francuska, wciąż za mało obecna na naszej estradzie. Był czas, gdy udanie propagował ją Jean-Luc Tingaud, ale w ostatnich latach znów zniknęła z filharmonicznego repertuaru, a szkoda, bo uczy precyzji, lekkości i uwrażliwienia na barwę dźwięku. Na szczęście wczoraj dostaliśmy prawdziwy rarytas, bowiem Rafał Janiak poprowadził z filharmonicznymi zespołami oraz trojgiem solistów: Ewą Marciniec, Tadeuszem Szlenkierem i Wojciechem Gierlachem, Symfonię dramatyczną „Romeo i Julia” op. 17 Hectora Berlioza.
Nie pamiętam tego dzieła na krakowskiej estradzie, słuchałam więc z zaciekawieniem tym większym, że blisko dwie godziny muzyki ukazuje mistrzostwo Berlioza. Słuchacz co krok zaskakiwany jest oryginalnymi pomysłami muzycznymi, za pomocą których kompozytor opowiada historię kochanków z Werony. Bo „Romeo i Julia” Berlioza jest swobodnym streszczeniem dramatu Szekspira dokonanym przez Emile’a Deschampsa, przekazywanym słuchaczom głównie przez orkiestrę. Recz cała rozpoczyna się więc instrumentalną walką pomiędzy zwaśnionymi rodami (w orkiestrze wręcz słychać szczęk oręża) przerwaną stentorowym głosem puzonów imitujących księcia grożącego śmiercią naruszającym spokój w mieście. A potem co krok jest pole do zachwytów, i wtedy gdy Ewa Marciniec śpiewa z harfą a potem z wiolonczelami apoteozę miłości, i gdy królowa Mab mknie ze swym orszakiem, i gdy wiolonczele z waltornią snują miłosną pieśń, i gdy kroczy orszak żałobny Julii z motywami westchnieniowymi w orkiestrze i lamentami chóru, i wreszcie w kapitalnej finałowej scenie gdy ojciec Laurenty doprowadza zwaśnione rody do pojednania. Zachwycać się można inwencją kompozytora, jego dogłębną znajomością możliwości orkiestry, umiejętnością operowania barwami muzycznymi, wykorzystywaniem ciekawych i nowatorskich jak na owe czasy harmonii. Berlioz jawi się tu jako prawdziwy muzyczny geniusz, z którego wiele czerpali wszyscy kompozytorzy kolejnych pokoleń.
Wczoraj jego Symfonia dramatyczna op. 17 była tym ciekawsze, że Rafał Janiak wspaniale zbudował dramaturgię dzieła, wydobył z zespołów Filharmonii Krakowskiej mnóstwo kolorów. Świetnie spisali się soliści i chór (przygotowanie Piotr Piwko). Oczywiście zawsze można znaleźć coś do poprawy, ja na przykład chciałbym usłyszeć jeszcze precyzyjniejsze Scherzo, ale wczorajszą prezentację dzieła Berlioza Filharmonia Krakowska uznać może za sukces.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*