Programy koncertowe często buduje się na zasadzie podobieństwa. Niedzielny koncert orkiestry Filharmonii Śląskiej która zawitała do Krakowa w ramach Festiwalu im. W. Lubomirskiego był tak właśnie zestawiony – składał się z trzech rapsodii: Grzegorza Fitelberga, Mieczysława Karłowicza i Siergieja Lapunowa. Co więcej, te trzy utwory powstały na przełomie wieków XIX i XX, utrzymane są więc w podobnej konwencji estetycznej, wykorzystują harmoniczne i instrumentacyjne zdobycze późnego romantyzmu. Wszystkie trzy zawierały także odniesienia do muzyki ludowej. Mimo tych podobieństw wczorajszy wieczór nie był monotonny, bo wykazał jak – wykorzystując podobne środki – można osiągnąć zupełnie różne rezultaty. Grzegorz Fitelberg swą Rapsodię polską napisał w 1913 roku. Z trzech wymienionych był w niej chyba najbliższy ludowemu oryginałowi w zadzierżystym mazurowym rytmie, choć w sposobie jego opracowania zwracają uwagę oryginalne współbrzmienia harmoniczne i ciekawy, niemal „ryszardo-straussowski” w brzmieniu wstęp do utworu. Rapsodia litewska Karłowicza to utwór z 1906 z reminiscencjami białoruskich melodii z typową dla kompozytora nutą melancholii i ciemnym kolorytem interesującej instrumentacji. Najstarszym z trójki kompozytorów był Siergiej Lapunow urodzony w 1856 roku. Niegdyś popularny, został zapomniany, bo też siła talentu nie dorównywał swym wielkim rówieśnikom i następcom. Ale sądząc po Rapsodii na tematy ukraińskie na fortepian z orkiestrą napisanej w 1907 roku dysponował bardzo dobrym warsztatem. A że słychać w tym utworze wpływy Rachmaninowa? Cóż, warto korzystać z dobrych wzorów, więc i Lapunow nieco skorzystał z twórczości młodszego i bardziej utalentowanego kolegi.
Trzech rapsodii słuchaliśmy wczoraj w wykonaniu orkiestry Filharmonii Śląskiej prowadzonej przez Rafała Kłoczkę, 34-letniego dyrygenta związanego studiami także z Krakowem. To sprawny i wrażliwy dyrygent, dobrze współpracujący z orkiestrą i solistą – partię fortepianową w Rapsodii Lapunowa grał z dużym temperamentem Yaroslav Myszko. Sama śląska orkiestra zaprezentowała się z jak najlepszej strony, choć chwilami w tutti brzmienie wydawało mi się nieco za mało szlachetne. Ale może to być wynikiem nie dostosowania się do akustyki krakowskiej sali.
Festiwal im. W. Lubomirskiego z którym po raz pierwszy zetknęłam się na szerszą skalę, wydaje mi się imprezą ciekawą i pożyteczną. Nigdy dość przypominania że kultura wymaga mądrego mecenatu, a takim właśnie mecenasem był patron festiwalu.
Dodaj komentarz