ZNANY HAYDN, NIEZNANY SCHUBERT

Gdy wczoraj w sali Filharmonii słuchałam symfonii Haydna uparcie przychodziło mi na myśl kilka zdań z jego listu napisanego na kilka lat przed śmiercią. Otóż napisał, że gdy w pracy twórczej popadał w zwątpienie, coś szeptało mu do ucha: „jest na tym padole niewielu zadowolonych i szczęśliwych; wszędzie panuje smutek i troska; być może pewnego dnia twoja praca stanie się źródłem, z którego zmęczeni czy przygnębieni kłopotami ludzie będą mogli zaczerpnąć parę chwil odpoczynku i pokrzepienia”. Te słowa przeczytane przed laty zapadły mi na trwale w pamięć, bo świetnie charakteryzują nie tylko twórczość Haydna, ale szerzej – rolę muzyki.
Wczorajsze symfonie – powstałe jeszcze u Esterhazych Symfonia D-dur nr 57 i Symfonia F-dur nr 58 dawały po prostu radość. A zaprezentowała je Capella Cracoviensis pod wodzą włoskiego koncertmistrza Alessandra Tampieri który uwypuklił lekkość i wdzięk muzyki Haydna, a i jego kunszt kompozytorski. Urocze było Adagio z Symfonii D-dur pozwalające w kolejnych wariacjach zgłębiać wyobraźnię Haydna, wiele radości dało dowcipne Minuetto alla zoppa (czyli naśladujące kulawego) z Symfonii F-dur. I choć w finalnych częściach obu Symfonii dało się odczuć pewien bałagan rytmiczny, to nie zmieniło to faktu że ta muzyka była prawdziwie pokrzepiająca.
Do śmierci człek się uczy… Tak więc i ja na starość poznałam Josepha Schuberta, kompozytora z przełomu XVIII i XIX wieku, urodzonego na terenie Czech, wykształconego w Berlinie a pracującego głównie na dworze drezdeńskim. Symfonie Haydna zostały wczoraj bowiem przedzielone jego Koncertem C-dur na altówkę. Partię solową grał wspomniany Alessandro Tampieri. Kompozytor sam był altowiolistą, więc klasyczny w formie i treści utwór dawał pole do popisu soliście, co Alessandro Tampieri umiejętnie wykorzystał. Chwilami tylko miła dla ucha muzyka nieco go ponosiła i uciekał nieco zespołowi.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*