BRAHMS, GOETZEL I NEHRING

Sobotni wieczór w Filharmonii zakończył się owacją na stojąco. Tego typu reakcja publiczności zdarza się znacznie częściej niż zasługiwałby na to wysłuchany przez nią koncert. Czasem decyduje o niej efektowność pokazu, a nie jego wartość artystyczna. Tym razem było inaczej. Tłumnie zgromadzeni słuchacze powstaniem dziękowali za wspaniałe interpretacje, które przyszło nam przeżywać za sprawą Brahmsa, Szymona Nehringa, Saschy Goetzela i filharmonicznej orkiestry.
W tym roku obchodzimy 190. rocznicę urodzin Johannesa Brahmsa. Z tej racji jego muzyka częściej niż zazwyczaj gości w filharmonicznej sali. W tym sezonie słuchaliśmy już jego symfonii i koncertu skrzypcowego. W sobotę zabrzmiał II Koncert fortepianowy B-dur i IV Symfonia e-moll.
Koncerty fortepianowe Brahmsa rzadko pojawiają się na naszej estradzie. Bo też są wyzwaniem zarówno dla solisty jak i orkiestry, szczególnie Koncert B-dur, którego forma przypomina bardziej symfonię niż koncert solowy. Wczoraj jego prezentacja była prawdziwą kreacją artystyczną. Partię solową grał Szymon Nehring. 27-letni krakowianin w ostatnich latach wspaniale dojrzał. Świetny warsztat, umiejętność budowania formy, sposób prowadzenia narracji i dialogowania z orkiestrą, szeroki wachlarz środków ekspresyjnych, wykorzystanie w pełni możliwości instrumentu, wszystko to sprawiło, że Koncert B-dur wczoraj dostarczył słuchaczom wspaniałych wrażeń. Nie byłoby tego doznania gdyby nie doskonała współpraca dyrygenta i orkiestry z solistą. Dawno nie byłam świadkiem takiej spójności pomiędzy wszystkimi wykonawcami dzieła, jaka wczoraj panowała na krakowskiej estradzie. Najlepszym dowodem na to była choćby trzecia część dzieła z solem wiolonczelowym, które może być zmorą i dla wykonawcy i dla słuchaczy (zdarzało się to na filhamonicznej estradzie, zdarzało). Wczorajsze solo Franciszka Palla płynęło swobodnie pięknie korespondując z partią fortepianu. Podobnych momentów było we wczorajszej interpretacji Koncertu B-dur wiele. Nic więc dziwnego, że brawa były gorące, a na bis usłyszeliśmy zagrane z pasją przez Szymona Nehringa preludium Debussy’ego „Co widział zachodni wiatr”. A ja czekam na I Koncert fortepianowy d-moll Brahmsa w wykonaniu naszego pianisty. Mam nadzieję, że Szymon Nehring włączy go do swego repertuaru, bo wydaje mi się, że jest do interpretacji Brahmsowskich koncertów predestynowany.
Jak wyśmienite porozumienie ma austriacki dyrygent z krakowską orkiestrą mogliśmy się także przekonać słuchając pod jego batutą ostatniej z symfonii Brahmsa. W przedstawionej interpretacji IV Symfonii e-moll była głębia i ciepło, potężny dramatyzm i intymny liryzm, surowa powaga i rys żartobliwy. To był Brahms zasługujący na standing ovation. Ale ten aplauz był skierowany nie tylko do dyrygenta, lecz także do orkiestry. Trudno wymienić wszystkich artystów których solowe partie budowały ten wspaniały nastrój, by wszyscy stanęli na wysokości zadania, więc tylko trzy nazwiska (prócz wspomnianego już Franciszka Palla): flecistka Natalia Jarząbek, oboista Kamil Kuc i klarnecista Michał Poniżnik. No i Wiesław Worek, który pięknym, miękkim dźwiękiem waltorni rozpoczął wczorajszy wieczór. I tak mogłabym długo wymieniać…

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*