JESZCZE POLSKA MUZYKA

W środę w sali Filharmonii Orkiestra Akademii Beethovenowskiej zakończyła dziesiąty już cykl koncertów „Jeszcze polska muzyka”. To ze wszech miar pożyteczny cykl dzięki któremu usłyszeliśmy wiele nieznanych dotąd dzieł polskich twórców. Tak też było i tym razem. Współorganizatorem wczorajszego wieczoru był Instytut Pamięci Narodowej, bo prezentowane utwory w pewien sposób dotyczyły niedawnej historii Polski. W programie koncertu znalazły się dwa prawykonania. Pierwszym była prezentacja „Symfonii wolności” Jana Sanejki. Urodzony w 1984 absolwent warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego uprawia różne gatunki muzyki od tzw. klasycznej po oprawę gier komputerowych, umie więc wykorzystać pełnię możliwości barwowych i ekspresyjnych orkiestry. Jego „Symfonia wolności” nie jest muzyką w pełni programową, ale tytuły poszczególnych części: rok 1918, 1939, 1980 wskazują drogę skojarzeń. W drukowanym programie można było też przeczytać że kompozytor przyjął pewne słowa-klucze, wokół których budował dramaturgię utworu. Rzecz jednak w tym, że ta dramaturgia nie była czytelna w przebiegu poszczególnych części utworu, zwłaszcza w „1918”. Powtarzalność pewnych figur muzycznych bardziej prowadziła do znużenia niż do odczytywania intencji kompozytora mimo iż dzierżący batutę Jean-Luc Tingaud bardzo sprawnie i z dużą emocją prowadził orkiestrę. Gdy słuchałam „Symfonii wolności”, przyszła mi na myśl niedawno rozbrzmiewająca w tej sali „Symfonia niepodległości”. I tu i tam kompozytorzy podejmując ważki temat poddali się pewnemu „nadęciu” i w konsekwencji przekroczyli granice percepcji słuchacza, przynajmniej granice mojej percepcji. Chciałoby się powiedzieć: mówcie nieco zwięźlej!
Drugim prawykonaniem była wczoraj III Symfonia na sopran i orkiestrę „poświęcona pamięci ofiarom i bohaterom stanu wojennego” amerykańskiego twórcy Elliota Goldenthala znanego u nas głównie z udanej muzyki filmowej (dostał Oscara i Złoty Glob za muzykę do „Fridy”), ale uprawiającego z równym powodzeniem inne gatunki muzyczne. Ciekawe w Symfonii było wykorzystanie polskiego tekstu – fragmentów poezji Barbary Sadowskiej, matki Grzegorza Przemyka. Atmosfera wierszy znacząco wpłynęła na kształt muzyki. Podobnie jak u Sanejki bogate było tu wykorzystanie barw orkiestry, choć kompozytor preferował tu ciemne kolory, co w połączeniu z wolnymi tempami i statyką przebiegu muzycznego stwarzało wrażenie pewnej monotonii. Można w tym utworze znaleźć pewne odniesienia do muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego z jego powolnym ale stałym budowaniem napięć. Rzecz w tym, że w III Symfonii Goldenthala pod dyrekcją Moniki Stefaniak tego napięcia zabrakło i nie była to wina dyrygentki. Partię solową śpiewała obdarzona pięknym sopranem Adriana Ferfecka. Miała trudne zadanie z którego dobrze się wywiązała.
Koncert rozpoczęła Sinfonietta nr 2 Krzysztofa Pendereckiego, którą poprowadził Jean-Luc Tingaud. Być może „przegadanie” obu po raz pierwszy prezentowanych utworów, w których było wiele interesujących a nawet poruszających momentów, stało się tym bardziej odczuwalne, że na początku wieczoru dostaliśmy przykład jak wiele można powiedzieć ograniczając środki, mówiąc cicho i lapidarnie. Sinfonietta nr 2 jest orkiestralną wersją kwartetu na klarnet i trio smyczkowe. Wczoraj usłyszeliśmy wersję z fletem w roli głównej. Na flecie grał Łukasz Długosz. Uważa się, że klarnet ma o wiele większe możliwości kolorystyczne i wyrazowe niż flet. Wczorajsza prezentacja zaprzeczyła temu twierdzeniu. To była prawdziwa kreacja artystyczna wspólnie budowana przez flecistę i zespół pod dyrekcją francuskiego maestra. Słowa podzięki należą się też Marcinowi Suszyckiemu, koncertmistrzowi orkiestry za idealnie piękne solo skrzypcowe doskonale korespondujące z fletem Łukasza Długosza.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*