Po raz pierwszy usłyszałam go chyba w 2000 roku w czasie Tygodnia Talentów w Tarnowie. Miał wówczas szesnaście lat, na koncie kilka nagród na krajowych i międzynarodowych konkursach, przed sobą udział w poznańskim Konkursie Wieniawskiego, z którego także wrócił z nagrodą. Jego nauczycielka, niezapomniana prof. Jadwiga Kaliszewska mówiła o nim z pasją i wielką nadzieją. Wczoraj słuchając w filharmonicznej sali Koncertu skrzypcowego D-dur op. 35 Ericha Korngolda w interpretacji Jarosława Nadrzyckiego, bo o nim mowa, myślałam że byłaby tą prezentacją uszczęśliwiona. Otrzymaliśmy bowiem wspaniałą kreację artystyczną, przemyślaną od pierwszej do ostatniej nuty a przy tym spontaniczną, przepełnioną romantycznym uczuciem. No i ten dźwięk… Rzadko słyszy się tak skupione, idealnie trafiające w punkt, a zarazem pełne, ciepłe brzmienie skrzypiec. O technice, intonacji już nie mówię. Były bezbłędne. Równie pięknie zabrzmiał zagrany na bis Courente z Bachowskiej Partity d-moll.
Nie byłoby jednak tej wspaniałej interpretacji Koncertu D-dur Korngolda gdyby nie filharmoniczna orkiestra która pod dyrekcją Alexandra Humali była świetnym partnerem solisty. Z radością kolejny raz stwierdzam, że w tym sezonie nasi filharmonicy grają jakby odmienieni, z zaangażowaniem którego wcześniej nie raz nie dwa mi brakowało. Oby tak już zostało na zawsze!
W drugiej części wieczoru zabrzmiała Msza c-moll KV 427 Wolfganga Amadeusa Mozarta. Kompozytor dzieła nie ukończył. Przez wieki z większym lub z mniejszym szczęściem uzupełniali je różni kompozytorzy i muzykolodzy. Wczoraj Msza c-moll zabrzmiała w najnowszej wersji dokonanej już w naszym stuleciu przez Ulricha Leisingera z salzburskiego Mozarteum, nadającej dziełu zamknięty kształt a jednocześnie unikającej nadmiernych interwencji w mozartowską spuściznę. Partie solowe śpiewali: Viktoria Shamanska młodziutka Ukrainka studiująca obecnie w Krakowie, obdarzona pięknym głosem którym włada już z dużą wiedzą i takąż wrażliwością muzyczną, Li Yao – sopran z Chin także bardzo interesujący, Sebastian Mach – tenor i Jerzy Butryn – bas, artyści młodzi ale o pokaźnym już dorobku, mający wprawdzie z Mozartowskiej Mszy zadania mniej odpowiedzialne niż panie, ale umieli je dobrze wykorzystać do zaprezentowania swych walorów muzycznych i głosowych.
Alexander Humala pięknie zbudował dramaturgię utworu, dobrze skontrastował fragmenty modlitewne, liryczne i potęgę chwały bożej głoszone muzyką przez kompozytora, ograniczając np. skład orkiestry akompaniującej solistom. Dyrygent ma dużą praktykę chóralną, umie więc wydobyć z chóru całe bogactwo barw i odcieni dynamicznych, co podkreślało ideowy przekaz liturgicznego tekstu. A chór przygotowany przez Piotra Piwko pięknie realizował zamierzenia dyrygenta. Nic więc dziwnego, że wczorajszy koncert był kolejnym w tym sezonie, który zakończył się owacją na stojąco.
Dodaj komentarz