ORFEUSZ Z UŚMIECHEM

Na tę premierę czekaliśmy długo, z ciekawością i lekką obawą. Długo, bo premiera była przygotowana w październiku ubiegłego roku, ale uniemożliwiła ją pandemia skutecznie niwecząc podejmowane później próby doprowadzenia do realizacji spektaklu. Z ciekawością, bo Orfeusz w piekle Offenbacha od niepamiętnych czasów nie był wystawiany w Krakowie, przynajmniej ja go nie pamiętam (na krakowskiej scenie widzieliśmy Offenbachowskie Życie paryskie i Piękną Helenę). Z obawą, bo nie ma u nas tradycji wystawiania francuskich operetek, a to trudna sztuka, czego dowiodła choćby prezentacja wspomnianej Pięknej Heleny. Zresztą operetka, tak lubiana przez krakowskich melomanów, staje się gatunkiem coraz trudniejszym dla realizatorów i wykonawców, którzy w większości jakby nie mają odpowiednich narzędzi do stworzenia interesującego spektaklu. Ale wczorajsza premiera Orfeusza w piekle w reżyserii Włodzimierza Nurkowskiego, pod kierownictwem muzycznym Tomasza Tokarczyka, w scenografii i kostiumach Anny Sekuły, choreografii Violetty Suskiej, z projekcjami multimedialnymi Małgorzaty Zwolińskiej i reżyserii świateł Bogumiła Palewicza zaprzeczyła tym obawom. Przez dwie godziny bawiliśmy się dobrze oglądając barwne, pomysłowo i dowcipnie zainscenizowane widowisko, słuchając pięknej muzyki, podziwiając ciekawe układy taneczne porywające – jak to u Offenbacha – tempem i żywiołowością. Orfeusz w piekle na krakowskiej scenie jest wizualnie ładny, a dowcip słowny, sytuacyjny i inscenizacyjny (wyśmienity Olimp) czynią z niego dobrą zabawę. Jeśli jeszcze pozbędzie się premierowej tremy i wynikającej z niej ostrożności, jeśli nabędzie jeszcze więcej lekkości, powinien na długo i z powodzeniem zagościć na scenie przy ul. Lubicz (a może raczej ulicy Borowickiej).

Dobre było – bez wyjątków – grono wykonawców, które także dobrze się bawiło odgrywanymi postaciami. Cudowna wokalnie i aktorsko była Anna Lubańska jako Opinia Publiczna, wyśmienity Michał Kutnik jako John Styx. Adam Sobierajski był prawdziwie diabolicznym (oczywiście operetkowo) Plutonem. Wybornemu zestawowi bogów: Junona – Karin Wiktor-Kałucka, Wenus – Monika Korybalska, Minerwa – Magdalena Barylak, Diana – Agnieszka Kuk, Kupidyn – Paula Maciołek, Merkury – Adrian Domarecki, Mars – Sebastian Marszałowicz, z godnością i humorem przewodził Przemysław Rezner jako Jupiter. Pięknie spisały się balet i chór (przygotowanie Jacek Mentel, Janusz Wierzgacz, Joanna Wójtowicz). Tomasz Tokarczyk przygotował i poprowadził spektakl starannie i z temperamentem zarazem, a dobrze brzmiąca orkiestra była posłuszna jego batucie.

Orfeusza kreował Dominik Sutowicz tworząc dobrą postać artysty o przerośniętym ego. Eurydyką była Katarzyna Oleś-Blacha, tym razem jakby trochę zmęczona, co dało się chwilami odczuć i w niezbyt czytelnym tekście mówionym i w wokalnej precyzji (a raczej jej usterkach). Drobnych usterek intonacyjnych nie ustrzegli się też inni wykonawcy, ale zakładam że to premierowa trema. Offenbach jest trudny. Wymaga operowej techniki, ale znacznie większej niż opera lekkości. Wczoraj nie wszyscy artyści potrafili to odpowiednio wyważyć.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*