PAMIĘCI KARŁOWICZA

8 lutego 1909 roku w lawinie pod Małym Kościelcem zginął Mieczysław Karłowicz. Zbliżającą się rocznicę śmierci kompozytora Filharmonia Krakowska uczciła koncertem którego program wypełniły utwory samego Karłowicza oraz kompozytorów naszych czasów poświęcone tragicznie zmarłemu twórcy. Taka konstrukcja programu nadała wieczorowi muzycznemu określony koloryt i nastrój. Przeważała powaga i ciemne barwy. Zarazem jednak mogliśmy się przekonać ile może być odcieni i zróżnicowań w tak zakreślonych ramach.
Łukasz Borowicz prowadzący krakowskich filharmoników koncert rozpoczął Smutną opowieścią, ostatnim ukończonym przez Karłowicza poematem symfonicznym. W programie wieczoru umieścił także wcześniejszą Rapsodię litewską. Słuchając zastanawiałam się dlaczego wciąż ta muzyka jest tak rzadko wykonywana. Dlaczego nie umiemy docenić jednego z największych polskich kompozytorów, który władał orkiestrą jak nikt przed nim, umiał dźwiękiem swobodnie malować wspaniałe pejzaże. Wiem że w te partytury trzeba się uważnie wczytać, że trzeba tę muzykę przeżyć, dać się jej poprowadzić z jej organicznym smutkiem, ale i wspaniałymi kulminacjami dramatycznymi, z ciekawą harmoniką, a przede wszystkim z jej doskonałą formą. Ale jeśli się to naprawdę uczyni, zrodzi się piękne przeżycie artystyczne. Wczoraj mieliśmy tego dowód.
W ogóle mało znamy polską muzykę. Ze wstydem przyznam że dopiero wczoraj dowiedziałam się iż istnieje kompozytor Rafał Stradomski, bo wczoraj odbyło się prawykonanie jego Lawiny, utworu który dwa lata wcześniej napisany został na I Międzynarodowy Konkurs Kompozytorski im. M. Karłowicza w Szczecinie. Tytuł sugeruje treść, ale kompozytor podchodzi do niej nieco przewrotnie. O dramacie przypominają groźne interwencje puzonów, ale całość jest reminiscencją muzyki góralskiej, której próżno szukać u Karłowicza. Tej góralszczyzny jest tyle, i jest tak sugestywna że można chwilami zastanawiać się czy tytuł nie odnosi się do zapamiętania w tańcu ogarniającym wszystko jak lawina. Ale przede wszystkim dzieło Stradomskiego jest świetnie skonstruowane, ujmujące barwami, a finał, z delikatnym, niemal onirycznym brzmieniem solistycznych instrumentów przywołujących echa góralskiej melodii jest po prostu urzekający.
A na finał wieczoru Kościelec 1909 Wojciecha Kilara, wspaniały, wstrząsający muzyczny obraz dramatu 8 lutego 1909 roku. Trzymający za gardło od pierwszych dźwięków kontrabasów po ostatni akord.
Ten piękny, choć smutny, muzyczny wieczór na długo pozostanie w pamięci.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*