Polskie kolędy mają nieodparty urok. Śpiewamy je chętnie i równie chętnie słuchamy gdy wykonują je inni. Nic więc dziwnego że w sobotę w filharmonicznej sali był nadkomplet słuchaczy, gdy filharmoniczne zespoły pod dyrekcją Krzysztofa Michałka prezentowały kolędy w opracowaniu Henryka Jana Botora. Wczorajszy koncert był swoistym benefisem tego krakowskiego kompozytora, organisty, a jak się wczoraj okazało także pianisty. Główną cechą Henryka Jana Botora jest jego skromność. Obserwując go przez wiele lat nigdy nie zauważyłam by starał się zwrócić na siebie uwagę tzw. środowiska i melomanów. W ciszy i spokoju robił swoje. I zdziałał naprawdę wiele, o czym od czasu do czasu możemy się przekonać, gdy ktoś weźmie na warsztat jego kompozycje. Udowodnił to także sobotni koncert. Siedemnaście popularnych kolęd w jego opracowaniu zachwycało przede wszystkim właśnie sposobem ich zaaranżowania. Wyobraźnia kompozytorska okazała się ogromna. Nie było dwóch kolęd potraktowanych podobnie. Słuchaliśmy i prostych opracowań chóralnych a cappella, i wręcz małych kantat na głosy solowe, chór i orkiestrę. Słychać było nawiązania do chorału gregoriańskiego i do ludowych źródeł. Nie brakło kunsztownej polifonii i niemal impresjonistycznych brzmień.
W pierwszej części wieczoru kolędy wykonywane a cappella Henryk Jan Botor poprzedzał odpowiednimi organowymi przygrywkami. W nich także mogliśmy podziwiać jego wyobraźnię i świetny warsztat twórczy. Po przerwie chórowi towarzyszyła orkiestra.
Nie byłoby uroku tego wieczoru gdyby nie wykonawcy: chór przygotowany przez Piotra Piwko, filharmoniczna orkiestra i soliści – obdarzona ładnym w barwie sopranem Natalia Chorzelska, na co dzień artystka filharmonicznego chóru, i Mateusz Prendota, niegdyś także chórzysta a dziś dyrektor Filharmonii, którą prowadzi z powodzeniem. Cały ten aparat wykonawczy pięknie pracował pod sprawną batutą Krzysztofa Michałka. Nie brakło też niespodzianki, a była nią góralska kapela Jana Karpiela-Bułecki. Prócz góralskich nut usłyszeliśmy noworoczne życzenia i zostaliśmy obsypani „na szczęście” owsem, jak zwyczaj każe.
Przed koncertem i w przerwie zbierano fundusze na wsparcie Fundacji im. Brata Alberta w Radwanowicach. To placówka ze wszech miar zasługująca na wsparcie.
Dodaj komentarz