Każdy koncert tegorocznej „Muzyki w Starym Krakowie” to inny świat muzyczny. W sobotę w Katedrze Wawelskiej wystąpili Królewscy Rorantyści. Ośmiu śpiewaków: Łukasz Dulewicz, Zygmunt Magiera, Piotr Piwko, Błażej Wiliński, Michał Szczepan, Tomasz Rogoziński, Maciej Michalik i Marcin Wróbel zaprezentowali utwory mistrzów wawelskich tworzących przed wiekami repertuar kapeli Rorantystów. Stanisław Krawczyński, który koncert przygotował i poprowadził, połączył wersety chorałowe z odpowiadającymi im częściami czterogłosowej Mszy Franciszka Liliusa. Dzieło kapelmistrza Rorantystów, ucznia Frescobaldiego, ubarwione zostało motetami jego wawelskich następców: Bartłomieja Pękiela i Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego, a także pieśniami Wacława z Szamotuł. A wszystko wykonane zostało z wielką starannością i wrażliwością.
Sobotni koncert miał specjalną atmosferę, którą tworzyła nie tylko ciekawa interpretacja prezentowanych utworów, ale i świadomość że śpiewano je w Katedrze już przed przeszło czterystoma laty i że ta muzyka w wawelskich murach rozbrzmiewała nieprzerwanie dwieście lat. Właśnie dlatego piękne utwory Szamotulczyka skłaniającego się ku kalwinizmowi wydały mi się w tym programie elementem obcym.
W niedzielę w sali Filharmonii wystąpiła Orkiestra Akademii Beethovenowskiej. Dawno nie słyszałam tego zespołu, więc z tym większą radością słuchałam i obserwowałam wczoraj muzyków grających pod batutą Stefana Sandersa z wielkim profesjonalizmem, równie wielką wrażliwością i pasją. A w wykonaniu OAB słuchaliśmy Uwertury „Hebrydy” Feliksa Mendelssohna, V Koncertu fortepianowego Es-dur Ludwiga van Beethovena i IX Symfonii e-moll „Z Nowego Świata Antonina Dvořáka.
Stefan Sanders, dyrektor muzyczny Fayetteville Symphony w Karolinie Północnej i Central Texas Philharmonic w Austin w Teksasie, pod raz pierwszy dyrygował w Krakowie, choć współpracował już z polskimi orkiestrami. To dyrygent doświadczony, dobrze pracujący z orkiestrą, umiejący skupić uwagę słuchaczy na swych poczynaniach. Uwertura „Hebrydy” pod jego batutą była pełna barw. To było prawdziwe malarstwo muzyczne. Słuchając wręcz widziało się rozkołysany ocean rozbijający się o bazaltowe skały. Równie interesujący był akompaniament Beethovenowskiego Koncertu Es-dur dopełniający partię solową którą interpretowała holenderska pianistka Maxime Snaterse. Przyznam się że słuchałam jej gry z mieszanymi uczuciami. To artystka bardzo wrażliwa, dysponująca dobrym warsztatem, pięknie prowadząca narrację muzyczną. Pewien niedosyt wywoływał gatunek dźwięku, jaki wybrała do interpretacji Koncertu Es-dur. Odpowiadałby mi w Mozarcie, mogłabym słuchać tak granego Mendelssohna, może nawet pierwsze dwa koncerty Beethovena. Ale wydaje mi się, że materia muzyczna Koncertu Es-dur wymaga czegoś innego, szczególnie w jego I części. Natomiast Maxime Snaterse urzekła mnie zagraną na bis Bagatelą op. 126 nr 5 Beethovena. Takiej delikatności, tak zwiewnego a przy tym brzmiącego pianissima dawno nie słyszałam. Z wielką ciekawością pójdę na recital artystki we wtorek do Florianki. Na pewno nie zabraknie wspaniałych wrażeń.
Zwieńczeniem wieczoru była Symfonia e-moll Dvořáka. Stefan Sanders i OAB łącząc spontaniczność z dbałością o szczegóły stworzyli w niej prawdziwą kreację artystyczną.
Dodaj komentarz