Po niedawnym koncercie inaugurującym nowy sezon Opera Krakowska zaprosiła melomanów na premierę „Ariadny na Naxos” Richarda Straussa. Spektakl 17 października był iście „międzynarodowy”. Prezentowana inscenizacja powstała w wyniku koprodukcji naszej sceny operowej z Operą w Dortmundzie i z Operą w Tel-Avivie – Jafie (przed gmachem naszej Opery protestowali działacze propalestyńscy). Z Izraela pochodzą: reżyser Ido Ricklin, projektant kostiumów Oren Dar, choreograf Yoram Karmi i twórcy wizualizacji Yossi Yarom i Jonathan Karmi. Scenografię zaprojektował Simon Lima Holdsworth, londyńczyk działający w Berlinie. Muzycznie spektakl przygotował i poprowadził José Maria Florêncio, Brazylijczyk od czterdziestu lat mieszkający w Polsce. Wśród śpiewaków mieliśmy artystów z Polski, Izraela i Rumunii. O balecie nie wspomnę, w spisie występujących znalazłam jedynie dwa polskie nazwiska. Ta „międzynarodowość”, a więc i zróżnicowanie temperamentów oraz podejścia do sztuki operowej, z pewnością nadały spektaklowi życie i barwność. Ta inscenizacja „Ariadny na Naxos” zajmuje uwagę widza i słuchacza, wzrusza i bawi, choć nie bez ale…
Wiem, że dzisiejszy odbiorca przywykł do ustawicznej zmienności tego, co ogląda. „Ariadna na Naxos” Hofmannsthala – Straussa tę zmienność ma w samym założeniu, bo to przecież zderzenie opery seria z włoską commedią dell’arte. Reżyser tę zmienność spotęgował licznymi działaniami aktorskimi. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach niektóre z nich były świetne. Do nich zaliczam choćby poczynania czwórki towarzyszy Zerbinetty, wśród których wyróżniał się pięknie śpiewający Arlekin – Szymon Komasa, jako żywo wyjęty z włoskich błazenad (pozostali to Truffaldfino – Sebastian Marszałowicz, Scaramuccio – Krzysztof Kozarek, Brighella – Adam Sobierajski). Niektóre sytuacje sceniczne były jednak w nadmiarze – patrz działania Najady (Paula Maciołek), Driady (Agnieszka Cząstka-Niezgódka) i Echa (Zuzanna Caban) jako pielęgniarek opiekujących się chorą z rozpaczy Ariadną. Być może one wpłynęły na brak skupienia śpiewaczek we współbrzmieniu tercetu. Także migające wizualizacje nie zawsze sprzyjały (przynajmniej w moim przypadku) odbiorowi spektaklu. Jak dla mnie (jestem już wiekowa) chwilami zbyt wiele na scenie się działo. Na szczęście można było w takich momentach zamknąć oczy i skupić się na muzyce. A ta dostarczała wiele satysfakcji.
José Maria Florêncio wydobył całe piękno partytury Richarda Straussa, lekkość i muzyczny dowcip fragmentów komediowych, gęstość muzycznych kulminacji w lamentach Ariadny. Bardzo dobrze współpracował też ze śpiewakami, tworząc z nimi muzyczną jedność.
W Ariadnę udanie wcieliła się Natalia Rubiś obdarzona ciepłym, wyrównanym, pięknie brzmiącym sopranem. Jej scenicznym przeciwieństwem była Hila Fahima jako Zerbinetta, bardzo dobra aktorsko, porywająca świetnymi koloraturami, ale jednocześnie męcząca ostrością swego sopranu. Rafał Bartmiński był dobrym Bachusem. Monika Korybalska rolę Kompozytora może wpisać do pokaźnej już listy swych znaczących kreacji artystycznych na krakowskiej scenie. Spektakl nie byłby pełny bez udanych – i wokalnie i aktorsko – postaci Nauczyciela tańca (Adam Zdunikowski) i Nauczyciela muzyki (Ionut Pascu). Dobrym pomysłem był zwizualizowany Majordomus (Itay Tiran).
To już druga inscenizacja „Ariadny na Naxos” Richarda Straussa w gmachu przy ul. Lubicz. Tamta była bardziej „bajkowa”, ta wywołuje skojarzenia ze współczesnym życiem. Ale obie pozostają w pamięci.
Dodaj komentarz