BEETHOVEN, PENDERECKI, BACH I INNI

W Warszawie trwa Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena. Szczególny, bo przypadający w roku 255. rocznicy urodzin Mistrza z Bonn. Obszerniejsza niż zwyczajowo jest krakowska część festiwalu. Jak zwykle w Bibliotece Jagiellońskiej przygotowano wystawę rękopisów, a w mijającym tygodniu odbyły się dwa wydarzenia muzyczne. Pierwszym był poniedziałkowy recital amerykańskiego pianisty Caleba Borricka. Niestety, nie mogłam być na nim obecna. W środę natomiast słuchałam Orkiestry Beethovenowskiej z Bonn prowadzonej przez Dirka Kaftana. W filharmonicznej sali zabrzmiała uwertura „Leonora III” Beethovena, VI Symfonia „Pieśni chińskie” Krzysztofa Pendereckiego (niedawno minęła 5. rocznica śmierci kompozytora) i Beethovenowska muzyka do „Egmonta” Goethego.
Beethoven Orchester Bonn to zespół o pięknym, homogenicznym brzmieniu, dysponujący szeroką paletą barwową i dynamiczną, świetnie współpracujący z dyrygentem, który kieruje nim od ośmiu lat. Beethoven niemieckich artystów był nasycony energią i klasycznie lekki zarazem. Do tej lekkości przyczyniło się niewątpliwie użycie dawnych trąbek, puzonów i kotłów które lepiej niż współczesne stapiały się z drzewem i smyczkami. Ale nie tylko, także, choćby w „Leonorze”, krótkie sforzata w smyczkach podkreślające dramatyzm muzyki. Interesująca była prezentacja całości muzyki do „Egmonta”, nieznanej szerzej oprócz uwertury. Ta całość, w której wykonaniu udział wzięli także: Christina Landshammer – sopran i Franz Tscherne – narrator, okazała się świetnie dopasowana do treści i nastroju tragedii Goethego. Sądzę, że gdyby w czasach Beethovena istniał już film, kompozytor byłby także uznanym twórcą muzyki filmowej, bo szlachetna ilustracyjność okazała się mu bliska. Żałowałam tylko, że nie zadbano o tłumaczenie niemieckiego tekstu narratora. Ułatwiłoby to szerszą percepcję muzyki.
VI Symfonia „Pieśni chińskie” Krzysztofa Pendereckiego w interpretacji gości z Bonn była prawdziwą kreacją artystyczną, którą wraz z orkiestrą i dyrygentem stworzyli Thomas Bauer – tenor, śpiewający starochińską poezję w niemieckim tłumaczeniu Hansa Bethge oraz Joanna Kravchenko grająca na erhu, chińskim strunowym instrumencie, którego nostalgiczny dźwięk podkreślał egzotyczny nastrój muzyki Pendereckiego. Te „chińskie” barwy doskonale łączyły się z późnoromantycznym charakterem dzieła płynącego jakby nieco poza czasem. A po tej lirycznej nostalgii dostaliśmy na bis zadzierżystego Mazura z Moniuszkowskiej „Halki”.
Beethovenowi w głównej mierze poświęcony był także abonamentowy koncert Filharmonii Krakowskiej. W piątek i w sobotę Michał Klauza poprowadził bowiem z filharmonicznymi zespołami Beethovenowskie oratorium „Chrystus na Górze Oliwnej”. W partiach solowych wystąpili: Bartosz Nowak – tenor – jako Jezus, Anna Wolfinger – sopran – jako Serafin i Sebastian Szumski – bas – jako Piotr. To wczesne dzieło Beethovena, jeszcze utrzymane w klasycznej konwencji, szczególnie w partiach solowych, ale znać w nim już poszukiwanie własnego języka. I znów – podziwiać można było umiejętność malowania muzyką treści i nastroju tekstu. Michał Klauza tę malarskość umiejętnie wydobył tworząc poruszającą interpretację, od poważnej introdukcji z miarowymi uderzeniami kotła będącymi jakby prototypem motywu losu, po potężną boską apoteozę finalnego chóru. W ogóle najciekawszymi fragmentami oratorium wydały mi się w piątek właśnie partie chóralne (przygotowanie zespołu Piotr Piwko), bardzo zróżnicowane w charakterze. Piątkowa prezentacja „Chrystusa na Górze Oliwnej” była dopiero drugą w powojennej historii naszej Filharmonii. Tym bardziej ciekawą.
Oratorium zabrzmiało w drugiej części wieczoru. W pierwszej słuchaliśmy Bachowskiej Chaconny z II Partity d-moll na skrzypce solo w orkiestrowej transkrypcji Leopolda Stokowskiego. Przed kilkudziesięcioma laty ta transkrypcja (także Toccaty i fugi d-moll oraz Passacaglii i fugi c-moll) często gościła na filharmonicznej estradzie. Wraz z rozwojem historycznego wykonawstwa zostały odrzucone przez dyrygentów i słuchaczy. Jak się w piątek okazało – niesłusznie. W dobrej interpretacji, a z taką mieliśmy do czynienia, tak podana muzyka Bacha robi niemal wstrząsające wrażenie. Oczywiście jest to Bach późnoromantyczny, ale Stokowski nie naruszył materii dzieła, a że był mistrzem instrumentacji, dodał mu barwności i dramatyzmu. A przy tym postawił przed orkiestrą bardzo trudne zadanie, z którego krakowscy filharmonicy wywiązali się znakomicie.
Wrażenie wywołane potężnym dziełem Bacha – Stokowskiego było tak silne, że nie mogłam się skupić na „Muzyce Wielkopiątkowej” z „Parsifala” Richarda Wagnera, choć zwróciły moją uwagę szlachetnie brzmiące instrumenty dęte otwierające utwór. A może należało nie Bachem ale właśnie Wagnerem – spokojnym, uduchowionym – rozpocząć ten muzyczny wieczór?

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*