DWA MUZYCZNE WIECZORY

Dwa muzyczne wieczory w Filharmonii. W czwartek 20 marca w ramach „Muzycznych mostów” „Baltazar” Jerzego Fryderyka Haendla w wykonaniu Capelli Cracoviensis oraz zaproszonych solistów pod dyrekcją Christiny Pluhar. Trzy godziny wspaniałej muzyki zadziwiającej inwencją twórczą objawiającą się choćby w jej dostosowaniu do zmieniającej się akcji dramatycznej oratorium. A ta opowiada o królu Baltazarze szydzącym z religii Żydów uwięzionych w Babilonie, o rozterkach jego matki przewidującej upadek syna, o proroku Dawidzie, o prawym Cyrusie – pogromcy Baltazara, o słynnej uczcie i jeszcze słynniejszym napisie, jaki ukazał się na ścianie pałacu. Tę historię znamy dobrze z Biblii. Oprawiona muzyką przez Haendla i w dynamicznym wykonaniu pod ręką wytrawnej dyrygentki w czwartek trzymała słuchaczy w nieustannym napięciu. To był prawdziwy teatr muzyczny. W jego malowaniu dużą rolę odegrały orkiestra (świetne dwie sinfonie w II i III akcie) oraz chór. Najważniejsi byli jednak soliści. W rolę Baltazara wcielił się Karol Kozłowski (tenor) interpretujący tekst z ogromną ekspresją, barokowej wirtuozerii towarzyszyły niemal parlanda, a nawet okrzyki. Pięknie śpiewała Joanna Sojka (sopran) partię Nitocris. Z przyjemnością słuchałam dwóch interesujących kontratenorów: Rafała Tomkiewicza jako Cyrusa i Jakuba Foltaka jako proroka Daniela. Niewielką partię Gorbiasa śpiewał Sebastian Szumski (dlaczego zabrakło arii w III akcie?) W sumie piękny wieczór z genialną muzyką.
Dzień później, w piątek Alexander Humala poprowadził koncert z filharmoniczną orkiestrą. Wieczór rozpoczął Koncertem skrzypcowym A-dur KV 219 Wolfganga Amadeusa Mozarta. W partii solowej po raz pierwszy w Krakowie wystąpiła Baiba Skride, czołowa łotewska skrzypaczka koncertująca z najlepszymi europejskimi orkiestrami. Jest też wybitną kameralistką i to czuło się w przedstawionej interpretacji. Była jednością z partnerującą jej orkiestrą. Był to Mozart klasyczny, lekki, elegancki, dopieszczony w każdym calu. W zupełnie inny świat dźwięków i emocji przeniosła nas grając partię skrzypiec w utworze „Lonely Angel” („Samotny anioł”) współczesnego łotewskiego kompozytora Peterisa Vasksa. To muzyka rozgrywająca się jakby poza czasem, obrazująca – według słów kompozytora – lot samotnego anioła nad spustoszoną ziemią. I rzeczywiście, skrzypce w wysokim rejestrze unosiły się nad orkiestralną, ciemną magmą ziemi. Była tej muzyce północna nostalgia, niezmierzona przestrzeń i duch. Jak mówił Vasks, dla którego aspekt duchowy naszego życia jest niezmiernie ważny: „muzyka jest abstrakcją, ale dźwięk może wyrażać ducha”. I to w piątek można było odczuć.
Po przerwie zabrzmiała Symfonia C-dur D 944 Franza Schuberta, chyba najobszerniejsze i najbardziej złożone z jego dzieł, rozpięte pomiędzy Mozartem a Mahlerem. Jest tu i mozartowska przejrzystość i lekkość, i ekspresja równa beethovenowskiej, i wszelkie odmiany romantyzmu (cudowny walc w Scherzu), i iście mahlerowska posępność i marszowa wędrówka przez obcy kompozytorowi świat. Tradycja i antycypacja, no i głębia Schubertowskiej muzyki. To wszystko było w piątek obecne na filharmonicznej estradzie.

1 Komentarz

  1. W pięknych i trafnych słowach ujęła Pani Redaktor zróżnicowany charakter Symfonii C-dur Wielkiej Schuberta. Wolna część tej symfonii, Andante con moto jest rozpięta między melancholijnym marszowym tematem głównym a wstrząsającą kulminacją, w której rozbrzmiewa głos przeznaczenia. Skala kontrastu nieznana dotąd muzyce.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*