DWA WIECZORY W FILHARMONII

8 maja, w czwartek, inauguracja Festiwalu 4 Tradycji. Tym razem słuchaliśmy muzyki Lewantu. Wassim Ibrahim, Syryjczyk od lat mieszkający i działający w Krakowie, wystąpił wraz z czterema przyjaciółmi z Syrii i Iranu: Youssefem Nassifem, Dariushem Rasouli, Adebem Chamounem i Aradem Emamgholi, którzy swe miejsce do życia znaleźli w Polsce i Niemczech. Grali na tradycyjnych instrumentach wspomagani przez Joachima Mencla oraz smyczkowców z filharmonicznej orkiestry. W filharmonicznej sali zabrzmiały melodie sięgające swym rodowodem początków chrześcijaństwa na terenie Lewantu, śpiewane w językach aramejskim i arabskim oraz w różnych dialektach z tych obszarów.
Muzyka Lewantu jest jednogłosowa, o niewielkim ambitusie. I taka też była na czwartkowym koncercie. Chyba obawiając się znużenia nieprzyzwyczajonych do unisonu słuchaczy Wassim Ibrahim większość starożytnych melodii delikatnie zaaranżował dodając do nich smyczki. Było to ciekawe doświadczenie, choć i bez tego muzyka Lewantu była bardzo interesująca, wręcz zaskakująca w swej różnorodności. Tę różnorodność rodziło przede wszystkim instrumentarium i samo wykonawstwo. Mistrzowskie, przesycone olbrzymią emocją wyrażającą się choćby w bogatym zdobieniu melizmatami śpiewanej linii melodycznej. W czwartek można było zatopić się w tej oryginalnej muzyce, a można też było śledzić, ile z niej odnaleźć można w najstarszych zabytkach zachodnioeuropejskiej kultury muzycznej.
W piątek w filharmonicznej sali panowało specyficzne podniecenie. Wywoływały je dwa czynniki. Pierwszym było prawykonanie „Glorii” Joanny Wnuk-Nazarowej. Wieloletnia dyrektor Filharmonii Krakowskiej (zawdzięczamy jej m.in. odbudowę Filharmonii po pożarze w 1991) i Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach (za jej dyrekcji powstała słynna już nowa siedziba NOSPR) z wykształcenia jest kompozytorką, ale obowiązki organizacyjne nie pozwalały jej przez lata zajmować się twórczością. Dopiero jej przejście na emeryturę przywróciły nam jedną z ciekawszych postaci polskiego współczesnego świata kompozytorskiego. U niej właśnie dyrektor Filharmonii Mateusz Prendota zamówił utwór uświetniający obchody 80-lecia powojennego istnienia instytucji. Przed koncertem w Złotej Sali odbyło się spotkanie z kompozytorką i z dr. Danielem Cichym kierującym Polskim Wydawnictwem Muzycznym, prowadzone tradycyjnie przez red. Agnieszkę Malatyńską-Stankiewicz. Mogliśmy się dowiedzieć co nieco o utworze. A więc jego obsada – orkiestra, chór mieszany i chór dziecięcy, organy – wyniknęła z chęci wykorzystania całego aparatu wykonawczego Filharmonii. A na wymowę ideową utworu wpływ miała otaczająca nas rzeczywistość, bo kompozytor nie żyje i nie tworzy w oderwaniu od niej. Dlatego Joanna Wnuk-Nazarowa do pełnego tekstu „Glorii” dodała nieobecny w niej wers „dona nobis pacem” czyniąc z niego finał utworu.
Trudno w pełni ocenić utwór po jednym usłyszeniu. Powiedzieć jednak mogę że jest świetnie skonstruowany, ma wyraźny i ciekawy przebieg dramatyczny wynikający z przeciwstawienia przez kompozytorkę tego, co w tekście radosne, głoszące boską chwałę temu co ziemskie, błagalne. „Niebiańskość” reprezentuje chór dziecięcy (przygotowanie Lidia Matynian i Olena Yatskulynets), ziemskość – chór mieszany (przygtowanie Piotr Piwko). Uderza w tej muzyce uwrażliwienie na barwę dźwięku, i głosu ludzkiego, orkiestry i organów (gra na nich Neng Yi Chen). Joanna Wnuk-Nazarowa ma własny, oryginalny język muzyczny udanie łączący nowoczesność i tradycję. I operuje nim wspaniale. Myślę że jej „Gloria” znajdzie trwałe miejsce na muzycznych estradach.
Nim zabrzmiało prawykonanie utworu Joanny Wnuk-Nazarowej usłyszeliśmy utwór jej teściowej, zmarłej przed siedemnastoma laty Krystyny Moszumańskiej-Nazar. „Exodus” na orkiestrę symfoniczną i taśmę magnetofonową powstał ponad sześćdziesiąt lat temu, twórczyni przyniósł laury na konkursie kompozytorskim w Mannheim. Przez te sześćdziesiąt lat nic nie stracił na świeżości. Oboma utworami dyrygował Alexander Humala. Był współtwórcą ich sukcesu. On też w drugiej części wieczoru poprowadził orkiestrę w Koncercie fortepianowym f-moll Fryderyka Chopina, w którym partię solową grał Ivo Pogorelich. Jego występ po latach nieobecności w Krakowie był drugim czynnikiem elektryzującym słuchaczy.
Ivo Pogorelich zawsze otoczony był aurą sensacji od pamiętnego udziału w Konkursie Chopinowskim w 1980 roku. Wówczas był porywający i obrazoburczy w swych interpretacjach. Po blisko dwudziestu latach słuchaliśmy go w Krakowie. Było to niedługo po śmierci bliskiej mu osoby. Grał Chopinowski Koncert f-moll i było to ciężkie przeżycie dla miłośników chopinowskiej muzyki. Idąc w piątek na koncert nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać tym razem. I – jak zwykle – Ivo Pogorelich zaskoczył. Był to Koncert f-moll odbiegający od przyjętych stereotypów, ale w tej interpretacji nie było nic przeciw Chopinowi. Była bardzo spójna, logiczna, pełna gorzkiej poezji, bo też nie grał Koncertu f-moll młody człowiek. Z perspektywy moich lat mogę z czystym sumieniem zgodzić się na takiego Chopina. Już go rozumiem.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*