VERDI I MCCREESH

Messa da Requiem Giuseppe Verdiego i Paul McCreesh przy pulpicie dyrygenckim… Takie zestawienie budziło ekscytację. Nic więc dziwnego że w sobotę sala Filharmonii była pełna. Koncert, jak można było przypuszczać, zakończył się owacją na stojąco, bo już samo dzieło potrafi wzbudzić niemałe emocje. Ale po kolei…
Verdi był przede wszystkim genialnym twórcą operowym, muzyką tworzył wspaniały teatr. Także w Requiem ta obrazowa malarskość dźwiękowa jest wyraźna. Zdarzało mi się słuchać interpretacji których twórcy starali się muzykę Verdiego „zobiektywizować” z wielką dla niej stratą. W sobotę Paul McCreesh realizował partyturę Verdiego zgodnie z jego językiem i estetyką. Jeśli w „Dies irae” kompozytor chciał wstrząsnąć słuchaczami siłą ośmiu trąb wzywających na Sąd Ostateczny, to było to naprawdę wstrząsające, jeśli powtarzane kilkakrotnie „mors” miało przerazić, to przerażało, jeśli „Lacrimosa dies illa” miało wzbudzić żal i smutek, to wzbudzało itp. itd. Każdy element muzyczny był wycyzelowany i użyty świadomie do budowy wspaniałej, poruszającej ekspresją architektoniki dzieła. Przygotowany przez Piotra Piwko chór, który odgrywa w Requiem niebagatelna rolę, i filharmoniczna orkiestra pięknie realizowali zamierzenia dyrygenta, stanowiąc z nim jedność. I to ci artyści zadecydowali o sukcesie wykonania. Mieszane uczucia budził, niestety, kwartet solistów, który stanowili: Claire Rutter – sopram, Polly Leech – mezzosopran, Attilio Glaser – tenor i William Thomas – bas. Z tej czwórki nieskazitelny wokalnie i muzycznie był jedynie William Thomas, co wyraźnie dało się odczuć w kiepsko strojących fragmentach a cappella, których w dziele Verdiego niemało. Chciałoby się też u obu śpiewaczek silniejszego i piękniej brzmiącego rejestru piersiowego. Ale było też w wykonaniu artystek wiele pięknych momentów, jak choćby Quaerens me czy Agnus Dei. W sumie plusy tej interpretacji przeważały nad wspomnianymi minusami, więc ta owacja na stojąco była w pełni zasłużona.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*